Discover
Podcast Kryminalny
Podcast Kryminalny
Author: Tomasz Szczepański
Subscribed: 48Played: 702Subscribe
Share
© Tomasz Szczepański
Description
W małych miasteczkach strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
A wśród nich zbrodnie. Jedne popełniane z żądzy pieniądza, inne z pożądania lędźwi. W miasteczkach wszyscy szepcą, a nikt nie wie. Gadają, podjudzają jednych na drugich. Plują na zdradę, sami zdradzając, wzdrygają się na inność, sami uważając się za lepszych.
Lachno jest takim miasteczkiem. Tam zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest rodzinną tragedią.
Leon Pawlak, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu, opowiada o swojej codziennej służbie.
Jeśli masz ochotę na dreszczyk, posłuchaj
A wśród nich zbrodnie. Jedne popełniane z żądzy pieniądza, inne z pożądania lędźwi. W miasteczkach wszyscy szepcą, a nikt nie wie. Gadają, podjudzają jednych na drugich. Plują na zdradę, sami zdradzając, wzdrygają się na inność, sami uważając się za lepszych.
Lachno jest takim miasteczkiem. Tam zbrodnia nie jest codziennością, ale kiedy się wydarza, jest rodzinną tragedią.
Leon Pawlak, dziś sierżant, a wtedy początkujący posterunkowy uczący się fachu, opowiada o swojej codziennej służbie.
Jeśli masz ochotę na dreszczyk, posłuchaj
132 Episodes
Reverse
Niedawno opowiadaliśmy sobie o Jeffreyu Dahmerze, który zajadał się mięsiwem wiadomego pochodzenia. Jeśli nie widzieliście, to tutaj podlinkowuję.
Jednak przy naszym dzisiejszym bohaterze, Jeffrey wydaje się harcerzykiem. Gdyż Józef Cyppek, o którym dzisiaj mowa, nie tylko robił mielone i bigos, ale potem je sprzedawał – tak że pół Szczecina zajadało się ludziną.
Lecz, czy na pewno?
Historia, o której dziś sobie opowiemy miała miejsce w 1952 roku, siedemdziesiąt lat temu, siedem lat po wojnie. Dziś możemy psioczyć na inflację i drożyznę, ale w tamtych czasach bieda była nie tylko codziennością, ale dotyczyła prawie wszystkich. Nie że ktoś nie miał na wakacje, czy na prezent na gwiazdkę, ale nie było na chleb, ba nie było chleba. Cały kraj był dosłownie zrujnowany przez Niemców z jednej strony i przez radziecko-imperialnych Rosjan z drugiej.
Szczecin, bo dzisiaj do niego się przenosimy, był wtedy miastem, które przypominało dziki zachód, gdzie obowiązywało prawo pięści. Często dochodziło do napadów, a niejeden kończył się tragicznie.
Wiele kamienic było w tym czasie wciąż zniszczonych po dywanowych nalotach brytyjskich RAF i amerykańskich sił powietrznych. W fasadach zionęły pustką otwory okienne. Dachy były podziurawione, nie działało ogrzewanie, nie było prądu.
Z podobnymi problemami borykają się dzisiaj nasi sąsiedzi ze wschodu…
Najgorszy jednak był wtedy głód. Jedzenie było wydzielane, zwłaszcza mięso. Prawdziwej kawy się nie uświadczyło i ludzie prażyli ziarna jęczmienia i żyta, aby wypić napój kawopodobny. O słodyczach można było jedynie pomarzyć.
I oczywiście mówimy o większości społeczeństwa, o masach pracujących, nie zaś o warstwach uprzywilejowanych, które i w tamtych czasach przecież istniały. Nic zatem chyba dziwnego, że w tych warunkach rozwijał się nielegalny handel i spekulacje. Cwaniacy zdobywali towar znanymi sobie kanałami i sprzedawali go po zawyżonych cenach. A sprzedawali np. dary, które państwo dostawało z zagranicy. Sprzedawali też mięso, a legenda, mniej lub bardziej potwierdzona mówi, że nie zawsze było ono pochodzenia zwierzęcego.
#true #crime #podcast
Zapraszam Was na historię Jeffreya Dahmera, a jak doskonale wiecie, ta historia wydarzyła się naprawdę…
Był 18 czerwca 1978 roku, kiedy osiemnastoletni Jeffrey Dahmer wracał samochodem ze sklepu i po drodze ujrzał autostopowicza. Był to młody, przystojny chłopak z dłuższymi, ciemnymi włosami, w sandałach i dzwonach z jeansu, bez koszulki, z gitarą w dłoni. Jeffowi nie umknęła uwadze jego wyrzeźbiona, opalona klatka piersiowa. Bez chwili zastanowienia zatrzymał się przy autostopowiczu.
Nigdy wcześniej tego nie robił i tak naprawdę nie wiedział, dlaczego się zatrzymał. Poczuł po prostu taką wewnętrzną potrzebę. Nie miał planu, co powie autostopowiczowi, nie wiedział, co z nim zrobi. Chciał po prostu na niego patrzeć, chciał z nim rozmawiać, być przy nim.
Chłopak, jak się dowiemy tak naprawdę za trzynaście lat, nazywał się Steven Hicks i wybierał się na koncert do Chippewa Lake Park w Ohio.
Jeffrey Dahmer powiedział, że i on wybiera się tam na koncert i chętnie podwiezie Stevena. Ale najpierw, zaproponował mu, wpadną do niego do domu, wypiją sobie piwo, zapalą zioło. Steven, który był bardzo pozytywnie nastawiony do świata i otwarty na nowe znajomości, zgodził się na to i to całkiem chętnie.
Chłopacy pojechali do domu Dahmera, w którym, jak się okazało, Jeff mieszkał sam. Puścili głośno muzykę, rozsiedli się na kanapie i pili piwo z puszek, paląc do tego marihuaninę.
W pewnym jednak momencie Steven przypomniał Jeffreyowi, że muszę się powoli zbierać, bo nie zdążą na koncert. Ale Jeff wcale nie chciał tam jechać. On chciał spędzić czas ze Stevenem, sam na sam. Więc kiedy tamten powiedział wreszcie, że w takim razie on idzie sam, Jeffrey chwycił hantel i trzepnął nim Stevena. Trudno powiedzieć, czy świadomie, czy nieświadomie, ale na tyle mocno, że Steven już nigdy się nie podniósł.
Można by tu zadać skądinąd słuszne pytanie – jaki był motyw Jeffreya? Odpowiedź jest zaskakująca. Jeffrey po prostu nie chciał, aby Steven go opuszczał, nie chciał zostać w domu sam.
Widok leżącego na podłodze bezbronnego Stevena, który teraz, bez ducha w piersi, był całkiem oddany Jeffreyowi, podniecił go. Przytulił się do niego, dotykał go, masturbował się.
To było jego pierwsze intymne zbliżenie.
#true #crime #podcast
19 sierpnia 2003 roku wspomniani chłopcy, 16- i 18 latek, zresztą rodzeni bracia, zostali poproszeni przez ojca, aby przenieść dużą, niebieską, plastikowa beczkę do kiszenia kapusty z piwnicy za stodołę, aby ją opróżnić, bo coś od niej zalatywało. Była ciężką, ale wynieśli ją z piwnicy i zaczęli toczyć przez pole. Z beczki wydobywał się straszny smród, ni to zgniłe, ni kiszone. Najpewniej było w niej coś zepsutego. Jeden z chłopaków zażartował sobie nawet, że coś w tej beczce chyba umarło. Nie podejrzewał jednak, że mogłoby to być coś większego od szczura. Jednak kiedy mocniej pchnęli beczkę, ta podskoczyła na kamieniu, a jej wieko odpadło. Z zewnątrz wyleciała reklamówka, a z niej główka, lecz nie kapusty, jak by się można było tego spodziewać. Zaraz po puszczeniu pawia, nastolatkowie pobiegli co tchu w płucach nazad do domu, aby poinformować ojca o tym makabrycznym znalezisku. Zaskoczony i nieco wystraszony ojciec (przynajmniej robił takie wrażenie) bez zbędnej zwłoki wykręcił numer alarmowy i zawiadomił o tym policję. Funkcjonariusze z Lublina pojawili się już po kilkunastu minutach. Wraz z nimi przyjechał też biegły lekarz, w USA powiedzieliby koroner. I to on wyciągał z beczki pięć reklamówek, a z każdej z nich wyjmował latorośl wielkości lalki. Na pierwszy rzut oka ocenił, że wszystkie mają ze dwa, może trzy miesiące. A na świat przyszły poza szpitalem. Policja zatrzymała ojca, Andrzeja K., oraz jego dzieci, aby przesłuchać ich w tej sprawie. I może w tym miejscu warto zaznaczyć, że poza dwoma chłopakami, pan K. miał jeszcze dwie córki, 12- i 14-letnią. Jest to o tyle ciekawe, że w prasie zachodziła pewnego rodzaju metamorfoza tych dzieci, przypominająca tę, jakiej dokonały siostry Wachowskie. Otóż w pierwszych artykułach, zaraz po odnalezieniu zawartości beczek, prasa pisała, że dokonali to rzeczeni bracia. Po kilku latach miało to być rodzeństwo, a w najnowszych artykułach, opisujących tę historię, pisze się często, że to córki odkryły to makabryczne znalezisko. Odmładnia się je obecnie także, podając, że młodsza miała lat osiem, a starsza 12. No i nie pobiegły z tym do ojca, ale do babci, co ona sama zeznawała przed sądem. #true #crime #podcast
Dzisiaj przeniesiemy się do końcówki lat 90, w okolice Jeleniej Góry, a konkretniej do Janowic Wielkich.
Jak doskonale wiecie lata 90. w Polsce to czas zmian ustrojowych, przeobrażenia się milicji w policję, to czas lustracji i pozbywania się byłych współpracowników UB czy SB. Wielu z nich było jednak dobrymi śledczymi, dobrymi funkcjonariuszami, a co za tym idzie, nowo powołana policja składała się z niewyszkolonych i niedoświadczonych mundurowych.
Na tej podwalinie wyrosło, zwłaszcza w okolicach warszawy, mnóstwo grup zajmujących się gangsterką.
Ale także okolice Jeleniej Góry, w które dzisiaj się udamy, nie były wolne od bandyckich przepychanek. Tutaj miała miejsce tzw. Wojna Zgorzelecka, w którym za łby wzięli się niejaki Carrington i Lelek o wpływy z nielegalnie przewożonej przez granicę gorzały.
Nieopodal Jeleniej Góry, w Janowicach Wielkich, komendantem policji był młodszy aspirant Marek Kliszewski. 30 kwietnia 1998 roku, około godziny 20:00 wyszedł z domu na patrol, z którego nigdy nie wrócił.
#true #crime #podcast
Historia, którą dzisiaj sobie opowiemy, nie jest chyba zbyt popularna, nawet wśród najbardziej wytrawnych fanów kryminalnych opowieści. A przynajmniej tak mi się wydaje, bo nie byłem z nią zaznajomiony, aż do czasu, kiedy usłyszałem o niej w jednym z odcinków podcastu Kryminalne Historie.
W centrum tej zbrodni stała kobieta, Monika Osińska, uznałem więc, że pasuje idealnie do mojej obecnej serii o zbrodnicielkach, i zacząłem grzebać w mediach, aby sprawdzić, czy uda mi się opowiedzieć tę historię po swojemu. Zacząłem czytać artykuły o tej sprawie. Niestety współczesne. A dlaczego niestety, dowiecie się nieco później.
Zgłębiając temat posłuchałem jeszcze jednego podcastu, czego zazwyczaj staram się nie robić, tym razem Zbrodnia Jest Kobietą, który także polecam. I oba podcasty natchnęły mnie do tego, żeby pogrzebać jeszcze głębiej – u źródeł, w prasie z końcówki lat 90, aby spróbować odtworzyć prawdziwy przebieg wydarzeń.
Bo Monikę media ogłosiły bohaterką tej okrutnej i bezwzględnej zbrodni. Ale czy na pewno tak było? Czy to ona, podobnie jak Małgorzata Rozumecka czy Monika Szymańska, pociągała za sznurki? Sami oceńcie.
#true #crime #podcast
23 czerwca 1997 roku, kilka dni po przestępstwie, jedna z gazet opublikowała materiał, że sąd aresztował troje sprawców, podejrzewanych o zbrodnię w Komorowie.
„21-letnią Małgorzatę, której, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, prokuratura zarzuca kierowanie tą zbrodnią (wcześniej była związana z Erą GSM), zatrzymano w jej pruszkowskim mieszkaniu już dzień po zbrodni. W sobotę sąd aresztował pruszkowian: 18- i 40-letniego. Oprócz zabójstwa prokuratura zarzuca im rozbój: zabrali 34 telefony komórkowe z auta ofiar. Policja odzyskała je w piątek. Odnalazła też auto bandytów.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że zatrzymani nie byli związani ze zorganizowanymi grupami przestępczymi, działali na własną rękę.”
Ta wstawka jest o tyle istotna, że pod koniec lat 90, w okolicach Pruszkowa, było czymś aż dziwnym, że w przestępstwie nie brała udział żadna z grup przestępczych.
Tydzień później, bo 30 czerwca, Prokuratura Wojewódzka w Warszawie wydała list gończy za 17-letnim Krystianem, który zgodnie z zeznaniami zatrzymanych też brał udział w przestępstwie.
Natomiast trzy tygodnie po zbrodni policja zatrzymała o świcie Pawła, brata głównej podejrzanej. Z jego późniejszych zeznań wynikało, że na dzień dobry „dostał w twarz, a potem wsadzono go na kilka godzin do metalowej szafy”, żeby zmiękł. Nazajutrz go jednak wypuszczono bez postawienia zarzutu. Jeszcze dwa razy wzywany był na prokuraturę w celu składania wyjaśnień, ale nie postawiono mu żadnych zarzutów.
9 października 1997 r. Paweł wziął i wyleciał, co istotne – legalnie, razem ze swoją matką do Meksyku lub Stanów Zjednoczonych. Jakoś krótko po tym wystawiono za nim list gończy.
I nie uwierzycie! Paweł, mimo tegoż listu gończego, nie zamierzał wrócić do Polski. Z zaproszenia na rozprawę sądową też nie skorzystał. Został najprawdopodobniej w Nowym Jorku. Przynajmniej na najbliższe osiem lat.
Genialny śląski wykon piosenki o wiedźminie znajdziecie pod tym linkiem:
https://www.youtube.com/watch?v=PcQfjH6PFUE
A poza tym:
11 lutego 2002 roku dziennikarka Gazety Pomorskiej spotkała się w małej wsi, której nazwy, dla spokoju jej mieszkańców nie pomnę, z 20-letnią Moniką, aby porozmawiać o zaginięciu jej ojca.
W gazetach pojawiała się wciąż jeszcze notatka policyjna: Stanisław, syn Czesława, urodzony i zamieszkały tu i tu, zaginiony przed dwoma miesiącami. Wyszedł z domu i nie wrócił.
To wszystko stało się krótko przed świętami Bożego Narodzenia. Wprawdzie nikt nie liczył na szczęśliwe święta, ale nikomu nie przyszło wtedy też do głowy, że będą to najtragiczniejsze święta w historii.
To Monika zgłosiła się do Gazety. Napisał do redakcji list:
"... miesiąc temu zaginął mój ojciec, Stanisław. Było już nawet publikowane ogłoszenie w waszej gazecie, niestety, bez odzewu. Piszę dlatego, ponieważ my, czyli moja mama, siostra i ja, najbardziej na tym cierpimy, nie mamy już życia w naszej wsi. A to za sprawą rodziny ze strony mojego ojca. Obwiniają nas o wszystko, co mu się stało...".
Zastanawialiście się kiedyś, co to by się stało, gdyby akcja Romea i Julii nie miała miejsca w Weronie, lecz w jakimś mieście nad Wisłą?
Niestety, rodzice 18-letniego Kamila z Rakowisk, choć nie pytali, dowiedzieli się i to w najgorszy możliwy sposób.
Większość z Was z pewnością słyszała tę historię, bo opowiadała o niej Justyna Mazur, opowiadał Marcin Myszka, było o tym głośno w mediach 6 lat temu. Jednak nigdy nie słyszeliście o niej z moich ust, więc myślę, że warto spróbować.
Zwłaszcza, że my skupimy się na dziewczynie. Na Zuzannie, nieszczęśliwej nastolatce, która przez trudności życia, przez otaczające ją zewsząd ból i cierpienie, zagubiła swój kompas moralny.
A może o cynicznej nastolatce, która stawiała sztukę, literaturę, ponad wszystko. I to literalnie. I bez kozery porównam ją do samego Nerona i podłożenia przez niego ognia pod Rzymem.
Z pewnością słyszeliście o niedawnych wypadkach w Poznaniu, kiedy trzydziestodziewięcio-letnia Paulina namówiła swoją córkę Laurę oraz kilkoro jej przyjaciół, aby podwieźli ich czternastoletnią koleżankę, bez jej zgody, do ustronnego miejsca, gdzie wspólnie bawili się bardzo brzydko.
Owa podwieziona koleżanka, którą odebrali w biały dzień spod biedronki, i dla której nie było już miejsca na fotelach, więc pojechała w bagażniku, nie była tą imprezą w najmniejszy sposób zainteresowana. A jednak to ona była jej główną atrakcją.
Bez swojej woli, a nawet ze zdecydowanym sprzeciwem, oddała się goleniu głowy oraz brwi, służyła za popielniczkę, na której można było zgasić papierosa, tarzała się w błocie i dawała się ciągnąć po ziemi w stroju Ewy. Ostatecznie odbyła stosunek z siedemnastoletnim Alanem, choć bez swojego czynnego udziału. Chyba rozumiecie o czym mówię. Czym się naraziła dziewczyna? Podobno zniszczyła wspomnianej Laurze, córce Pauliny e-papierosa. No i nazwała tę drugą bardzo brzydko. Z łaciny zakrętem, łukiem. Czyli naszą swojską …
Nieładnie – przyznacie. Ale to, co ją za to spotkało, nie mieści się normalnym ludziom w głowie. Chciałoby się rzec – czegoś takiego to w Polsce jeszcze nie było! Żeby dziewczynka (bo Laura ma też lat 14) dopuściła do tak okrutnej zbrodni! Żeby kobieta, jej matka, ją do tego zachęcała, a nawet zorganizowała to wszystko. Takie rzeczy nie mieszczą się w głowie! To przecież mężczyźni są okrutnikami.
Ale może kobiety też potrafią być bezwzględne? T
a historia sprzed kilkunastu dni zainspirowała mnie do pogrzebanie nieco w historii kobiecych zbrodni i postanowiłem zaprezentować Wam nową serię: Niebezpieczne dziewczyny. Koresponduje ona nieco z Polskimi Nastoletnimi Zbrodniarzami, którą nagrywałem w zeszłym roku. Jeśli nie znacie, to wrzucę tutaj link, bo wydaje mi się, że warto się z tym zapoznać. O Paulinie i Larze nie będę opowiadał. Jak dla mnie to zbyt świeża sprawa. Nie cofniemy się jednak bardzo daleko, a mianowicie do 2016 roku, kiedy to 14-letnia Roksana była zakochana w pewnym chłopaku. Pech chciał, że chłopak wolał Paulinę.
#true #crime #podcast
Czasami, budząc się w środku nocy, myślę sobie, że mogłoby być tak:
Czarny ptak z rozpiętymi skrzydłami pojawił się na nocnym niebie. Pazurami rozdarł gęstą ciszę, która ociężale zalegała nad ziemią. Z poszumem skrzydeł i hukiem silników przedzierał się przez ciemności, niewidzialny nad warstwą chmur, pod którymi zasypiała Szmaragdowa Wyspa. W mroku nocy niknęły porośnięte trawami wzgórza i pastwiska, obrośnięte mchem kamienice, niezwyciężone janowce, żywopłoty z fuksji oraz plantacje torfu, który daje ten charakterystyczny zapach niektórym rodzajom whisky.
Moja ekscytacja, że zaraz stanę na ziemi, po której stąpał James Joyce, Samuel Beckett czy Oscar Wilde, wciskała moją twarz w okienko, mimo że znad chmur nie widziałem wyspy, tylko czerwone i zielone refleksy świateł pozycyjnych, rozbijających się o pierzastą powierzchnię. No i samolotowe skrzydło z jednym silnikiem, które drgało złowieszczo, jakby zaraz miało oderwać się od kadłuba. W duszy słyszałem dźwięki tradycyjnych pieśni irlandzkich w wykonaniu The Dubliners oraz punkowe ich wersje zespołu The Pouges.
Wybaczcie, że tak długo trwało. Powoli się jednak podnoszę z desek ;)Droga Słuchaczko i drogi Słuchaczu,jeśli masz tę potrzebę💝wesprzyj mnie na Patronite: https://patronite.pl/ToMaszPodcast☕postaw mi kawę: https://suppi.pl/to-masz-podcastalbo
Wiadomym nie od dziś jest, że nie należy kalać swego gniazda. A jednak postanowiłem poruszyć temat pewnego Youtubera, może podcastera, jeśli chcecie influencera, bo ta historia, którą Wam opowiem jest tak wstrząsająca, że nie można jej przemilczeć. I mimo osobistej znajomości z jej głównym protagonistą, postanowiłem ją Wam opowiedzieć.
Michał Mostowiak, bo o nim mowa, zaczął nagrywać podcasty true crime zanim stały się popularne. Nagrywał długo przed Marcinem Myszką, Justyną Mazur czy Karoliną Anną.
Zastanawiasz się teraz z pewnością – dlaczego ja go nie znam? Dlaczego o nim nie słyszałem?
Postaram się odpowiedzieć na te pytania w dzisiejszym odcinku Kroniki Kryminalnej, jedynego, z tego co mi wiadomo, fabularyzowanego słuchowiska true crime na polskim YouTube i Spotify.
Chłopak, dajmy mu na imię Darek, miał zaledwie osiemnaście lat, kiedy późną nocą zaczepił nieznajomego mężczyznę i poprosił go o papierosa. A kiedy ten mu odmówił – Darek stracił nad sobą panowanie.
Lecz to był zaledwie koniec jego przestępczej drogi. Zaczęło się o wiele wcześniej, kiedy Darek miał 14 lat. Zaczęło się od chodzenia wtedy na wagary i wszczynania bójek. Później włamywał się do samochodów, żeby sobie pojeździć albo wygrać zakład z kolegami. Potem napady, pobicia – za te rozboje trafił do poprawczaka. A kiedy wyszedł na przepustkę, dokonał 17 napadów w przeciągu 3 dni. Gdyby wspomniany mężczyzna dał mu tego papierosa, być może napadów byłoby więcej.
Rodzina Sarasockich, o której dzisiaj będzie mowa, pojawiła się w Lachnie nagle i znikąd. Nikt z mieszkańców miasta ich nie znał, nikt nie wiedział, skąd pochodzą. Kupili dom na osiedlu Nadziei, które możecie znać z odcinka „Zbrodnie Miłości”, z „Naiwności w sieci” albo „Zbrodni w sąsiedztwie” – jednych z pierwszych słuchowisk, jakie przez ostatnie półtora roku popełniłem.
Tym, którzy nie słyszeli tych historii, serdecznie je polecam i podlinkowuje.
Osiedle Nadziei to zdecydowanie najbogatsza dzielnica Lachna, gdzie stoją obok siebie wymyślne wille, zazwyczaj otoczone wysokimi płotami, obsadzone tujami. Na podjazdach domów stoją drogie auta, o których większość z nas może sobie jedynie pomarzyć.
A mimo że to taka ekskluzywna dzielnica, to dochodzi i tam do wielu przestępstw, a często bywają to zbrodnie bardzo poważne. I chyba o takim wypadku będzie dzisiaj mowa.
Drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze,
witajcie w Kronice Kryminalnej – jedynym fabularyzowanym true crime w Polsce – przynajmniej z tego, co ja wiem…
Dziś opowiemy sobie o historii, która miała miejsce w niewielkim miasteczku Byczyna w październiku roku 1996.
Miasteczko to liczy sobie nieco ponad 3,5 tys. mieszkańców. Wszyscy tu się znają, a najpoważniejszymi przestępstwami przez wiele dziesięcioleci były bójki pod sklepem monopolowym lub kradzież roweru.
Aż do tego felernego dnia, kiedy Kasia, wzorowa uczennica 3 klasy szkoły podstawowej, zaginęła w drodze do szkoły. Znaleziono ją dopiero po kilku dniach.
Mieszkańcy miasteczka przez lata dochodzili do siebie po traumie, jaką zbiorowo przeżyli. Trudno było im uwierzyć, że w ich spokojnym miasteczku doszło do tragedii.
Lecz, jak już z pewnością wiecie – ta historia wydarzyła się naprawdę.
Aby zachować jej spójność, brak niektórych faktów wypełniony został koniekturą i presumpcją.
📷 Dołącz do mnie na Instagramie ✔ https://www.instagram.com/gautama_de_mazan/@gautama_de_mazan
📘 Możesz odwiedzić mnie także na facebooku ✔ https://www.facebook.com/GDMazan✔ https://www.facebook.com/Kronika-Kryminalna-110995347496398
@Kronika Kryminalna
#true #crime #podcast
31 maja 1999 roku dyżurny policji odebrał z rana telefon. Roztrzęsiony mężczyzna powiedział, że u niego w domu doszło do przestępstwa i możliwe, że ktoś nie żyje. Zdążył jeszcze podać adres i rozłączył się, nie dodając żadnych szczegółów więcej.
Dyżurny nie zbagatelizował tego telefonu i natychmiast wysłał patrol pod wskazany adres. Komisarz Bagieta, który opowiadał mi tę historię, twierdzi, że był jednym z policjantów, który został wysłany na miejsce zdarzenia.
– Nie wyobrażasz sobie, co tam zastaliśmy – mówił mi z przejęciem. Jego źrenice się rozszerzyły i mam wrażenie, że pobladł, kiedy zaczął sobie przypominać tamte obrazy. – Widziałem przecież już wiele miejsc zbrodni – mówił. – Ale pierwszy raz miałem wrażenie, że jestem na planie amerykańskiego thrillera. To wyglądało jak jakieś rytualne zabójstwo. Weszliśmy do piwnicy. Panował tam półmrok i nie działało światło. Jedynie z niewielkiego okna padała szara łuna, która ledwie oświetlała jakąś bryłę przywiązaną do krat okna. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, dostrzegliśmy, że to nogi. Zobaczyliśmy po chwili też tułów. Mężczyzna miał rozłożone ręce, jak gdyby ktoś chciał ułożyć z niego krzyż i powiesić go do góry nogami, jak świętego Piotra. W tej całej układance brakowało głowy.
#true #crime #podcast
– Jesteś tego pewna? – zapytała Pati już po raz kolejny.
Roksi zagryzła wargi, ale kiwnęła głową.
– Robimy to – powiedziała i podniosła ze stołu ciężką klamkę, po czym wsunęła ją sobie za pasek. – Raz się żyje! – dodała.
Pati uśmiechnęła się i pocałowała Roksi w usta.
– Kocham cię – rzekła i sama też wzięła żelastwo ze stołu. Przez chwilę ważyła ciężar w dłoniach, a kiedy wreszcie wsunęła je sobie za pasek, poczuła na biodrze zimno metalu. Dreszcz przeszedł ją po plecach.
Dziewczyny zaciągnęły na głowy kaptury czarnych bluz i pojechały tramwajem na najdalej położone osiedle, aby nie narazić się na rozpoznanie przez kogoś znajomego. Zbliżała się 21:00 i ulice się wyludniały. W tramwaju znajdowało się jedynie kilkoro zmęczonych po pracy ludzi, zatopionych w swoich telefonach komórkowych, z tyłu wagonu jakaś rozgadana młodzież. Było już ciemno. W betonowej dżungli, w której się znalazły, ledwo majaczyły uliczne latarnie. W oknach odbijały się zimne refleksy telewizorów.
Dziewczyny nie odzywały się do siebie całą drogę. Nawet na siebie nie patrzyły, wlepiając wzrok w podłogę, w swoje buty, jakby w nich było coś fascynującego. Obie czuły na żołądku zimny, oślizgły ciężar, obie czuły niewypowiedzianą obawę, że może im się nie udać. Ale przecież przygotowywały się do tego od tygodni. Wszystko zaplanowały w szczegółach, każdy krok i każde słowo. Nic nie może pójść źle – przekonywały się. Dziś odmieni się ich życie!
Kiedy stanęły wreszcie przed sklepem, spojrzały sobie głęboko w oczy i pocałowały się z wielką czułością, dla kurażu, dla dodania animuszu. Roksi założyła kominiarkę na twarz, spojrzała raz jeszcze na Pati i po głębokim oddechu wparowała do sklepu.
Wymachując ekspedientce przed nosem klamką, krzyknęła:
– To napad!
#true #crime #podcast
5 sierpnia 2021 regionalna telewizja pokazała nagrania z kamer monitoringu. W jednym z domów we wsi pod miejscem zdarzenia rodzina H. zasiadła do kolacji przed telewizorem przy stole w pokoju gościnnym. Pan H. przekroił kiełbasę, nadział jej kawałek na widelec i skierował go do ust. Zanim jednak udało mu się przełknąć smakowity kąsek zmielonych podrobów z jałowcem, zakrztusił się i wypluł wszystko, co miał w ustach na stół, na czysty, biały obrus.
Jego żona siedziała blada i jakby zahipnotyzowana. Nie zwracała jednak w ogóle na niego uwagi, ale wzrok miała wlepiony w telewizor. Córka też skupiała całą uwagę na programie, który leciał w regionalnej telewizji.
– Żabciu – zapytała żona czule męża – czy to ty?
W telewizji pani dziennikarka mówiła o tchórzliwym i podłym akcie wandalizmu, który miał miejsce w nocy z niedzieli na poniedziałek. Sprawa była na tyle poważna, że w jej temacie wypowiedział się premier, a minister zdrowia przybył do miasta osobiście, aby złorzeczyć sprawcy na tle spalonego budynku. Wypowiadał się także komendant policji, który obiecywał znaleźć sprawcę w przeciągu najbliższych dni. Obiecywał także nagrodę w wysokości 10 tysięcy złotych za pomoc w namierzeniu sprawcy.
rzenieśmy się do 7 marca 1922 roku na dworzec Wiedeński w Warszawie. Dworzec ten w połowie XIX wieku i miał służyc jako tzw. dworzec przyjazdowy dla pasażerów, którzy przyjechali do Warszawy. Ale od 1919 służył jako Dworzec Główny, choć tę funkcję miał przejąć na kilka miesięcy, aż nie powstanie Dworzec Główny z prawdziwego zdarzenia. Jak wiele prowizorek w Polsce, dworzec ten przetrwał w swojej funkcji aż do tragedii w 1939 roku.
Dworce chyba zawsze były miejscami, w których przewijały się wszelkiego rodzaju typy spod ciemnej gwiazdy. Na dworcach koczowali bezdomni, na dworcach przemieszkiwały dzieci z dworca zoo, dworce pełne były drobnych przestępców, prostytuujących się młodocianych, na dworcach grasowali doliniarze. Nie inaczej było w 1922.
7 marca na dworcu było ruchliwie jak zawsze. Ale miedzy koczujących tu migrantów wmieszali się policjanci w cywilu. Wśród nich także niejaka Feliksa Zarzycka, która lustrowała twarze przechodniów. W pewnym momencie Feliksa złapała przodownika Józefa Sikorskiego za rękaw. Przodownik to, tak na marginesie, stopień równy dzisiejszemu sierżantowi.
– To on – szepnęła, wskazując ruchem głowy niepozornego, choć szerokiego w barach mężczyznę o pooranej, kościstej twarzy.
Obiecane źródła o stanie II RP:
https://krowoderska.pl/bieda-ii-rzeczpospolitej-na-zdjeciach-mam-20-lat-pragne-pracowac-i-zyc-uczciwie/
https://krowoderska.pl/stanislaw-wyspianski-i-teodora-pytkowna-skandal-i-najdrozszy-polski-obraz/
https://wielkahistoria.pl/bezrobocie-w-przedwojennej-polsce-rzeczywistosc-byla-tak-tragiczna-ze-nawet-gus-falszowal-liczby/
Chłopiec przebudził się w nocy. Był skostniały, bolały go mięśnie, kości, bolała go szyja. Spał na podłodze. Nie miał prawa się przykryć, nie mógł położyć głowy na poduszce. Przez kilka chwil zastanawiał się, co najgorszego może się stać, jeśli jednak weźmie poduszkę i wsunie ją pod głowę. I tak nie mógł już grać na komputerze, nie mógł wychodzić z kolegami na dwór, nie mógł nawet czytać. No i położył się głodny spać. Najgorsze, co może się przydarzyć to lanie i brak śniadania.
Poczuł burczenie w brzuchu. Miał wrażenie, jak gdyby żołądek zaczął trawić wewnętrzne organy, jak gdyby był przyssany do kręgosłupa. I ten potencjalny brak śniadania martwił go najbardziej. Do razów ojczyma się w jakiś sposób przyzwyczaił. Były tak regularne, że chłopiec już nawet nie wiedział, za co dostaje tym razem. Czułby się może nawet dziwnie, gdyby choć raz w tygodniu nie dostał wciry.
A jednak, kiedy tak nad tym rozmyślał, jakoś mechanicznie i nieświadomie chwycił poduszkę i wcisnął ja sobie pod głowę. Powieki znowu zrobiły się ciężkie, ziewnął przeciągle i poczuł miękkość, a później błogość i zasnął.
Obudził go bolesny kopniak. Chłopiec krzyknął i zwinął się z bólu. A potem ktoś mu wyrwał poduszkę spod głowy i chłopiec uderzył o podłogę.
– Mówiłem, żadnych poduszek – żachnął się ojczym.






















