Discoverjarasaseasongi - muzyczne historie
jarasaseasongi - muzyczne historie
Claim Ownership

jarasaseasongi - muzyczne historie

Author: Jarosław Tomczyk

Subscribed: 1Played: 3
Share

Description

W jarasaseasongach możecie usłyszeć piosenki (nie tylko szanty i pieśni morza😉) z różnych stron świata, najczęściej oczywiście żeglarskie, wygrzebane w bezkresnym eterze. Do każdej piosenki dodałem opowieść o tym skąd się wzięła, lub po prostu dlaczego mnie zainteresowała. Taki już jest folk, że za każdą piosenką czai się ciekawa historia.
Znajdziecie mnie:
FB - https://www.facebook.com/JarasaSeaSongi
YT - https://www.youtube.com/@jarasaseasongi
audycje w Radiu Danielka - https://radiodanielka.pl/



70 Episodes
Reverse
2 lata temu przeżyłem wielką przygodę prowadząc wspólnie z Markiem Wiklińskim jubileuszowy koncert z okazji 40 lecia Ryczących Dwudziestek. Nie każdy miał okazje obejrzeć koncert na żywo, transmisji nie było, wymyśliłem więc, że ja Was zaproszę na taki podcastowy ekwiwalent jubileuszowego koncertu. Pomysł był taki, że podzielę całość na 3 części, w których opowiem Wam o każdej zaśpiewanej piosence i razem posłuchamy jak jubilaci ją śpiewają (oczywiście w koncertowej kolejności). A żeby zrekompensować Wam fakt, że nie słuchacie na żywo, no i żebyście nie zapomnieli że to jarasaseasongi, zaprosiłem specjalnie dla Was, na podcastową wirtualną scenę, wykonawców piosenek będących źródłem lub inspiracją dla przebojów RO 20’S. Pierwsza część podcastowego jubileuszu wyszła 1,5 roku temu. Czas na 2 część. A w zasadzie pierwszą część drugiej części (czekajcie na kolejną😉). Poprzednia była a capella. W 2 części naszym jubilatom na scenie towarzyszył kwartet jazzowy AF Music, oprawa muzyczna z najwyższej półki. Koncert nie był nagrywany, więc kwartetu nie usłyszymy, ale się działo. Samo dobre. A więc części drugiej pierwsza częć. Zamknijcie oczy. Zespół już gotowy na scenie, goście za kulisami a wy siedzicie wygodnie w fotelach i słuchacie…   Audycja zawiera utwory: “Do Bhí Bean Uasal”, wyk. Liam Ó Maonlaí, sł. Cathal „Bui” Mac Giolla Ghunna, muz. trad. “Carrickfergus”, wyk. Richard Harris & Peter O'Toole, sł. Cathal „Bui” Mac Giolla Ghunna, Dominic Behan muz. trad. “Carrickfergus”, wyk. The Clancy Brothers & Tommy Makem sł. Cathal „Bui” Mac Giolla Ghunna, Dominic Behan muz. trad. “Carrickfergus”, wyk. Ryczące dwudziestki & Drake sł. Moniak Szwaja, muz. trad. “Hand Over Hand”, wyk. Nanne Kalma live in Chicago Maritime Festival , sł. I muz.  Nanne Kalma, “Hand Over Hand”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Wojtek „Sęp” Dudziński, muz. Nanne Kalma “Sixteen Ton”, wyk. Tennessee Ernie Ford,  sł. i muz. Merle Travis “16 ton”, wyk. Ryczące Dwudziestki,  sł. Janusz Słowikowskie (?)  muz. trad. Merle Travis “Lough Sheelin's side”, wyk. Charlie McGonigle, sł. i muz. trad. “Jasnowłowsa”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Bogdan Kuśka, muz. trad. (“Lough Sheelin's side”) “Mairead Nan Cuiread”, wyk. Tannas, sł. i muz. trad. Màiri nighean Alasdair “Łowy”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Wojtek „Sęp” Dudziński, muz. trad. (“Mairead Nan Cuiread”)
Dla nas to po prostu andrzejki, dla Szkotów święto narodowe upamiętniające jedno z najważniejszych zwycięstw militarnych nad Anglikami. Posłuchajcie zatem opowieści o św. Andrzeju, tęsknocie za ojczyzną i bandzie szumowin tę ojczyznę sprzedających. Audycja zawiera utwory: “ Scotland the Brave”, (w tle)  wyk. The Auld Town Band & Pipes, muz. trad “Caledonia”, wyk. Louis Jordan sł. I muz. Louis Jordan “When First I Came to Caledonia” , wyk. Tannara, sł. i muz. trad. “Caledonia”, wyk. Dougie MacLean, sł. i muz. Dougie MacLean “Kaledonia” , wyk. Inisheer, sł. Agnieszka Kasiak muz. Dougie MacLean “Auld Lang Syne”, wyk. Jinsung Lee, muz. Robert Burns “Auld Lang Syne”, wyk. Royal Scots Dragoon Guards, muz. Robert Burns “A Parcel of Rogues”, wyk. The Dubliners, sł. Robert Burns muz. trad “Banda Łajdaków”, wyk. Qftry, sł. Grzegorz Opaluch muz. trad
Mówią o tej piosence, że jest to prawdziwy Tour de Force dla muzyków. Prawdę mówią. Niezwykle wymagająca dla instrumentalistów, dla wokalistów stanowi najtrudniejsze wyzwanie. Jej melodia to jig, a w zasadzie slip Jig, grany w metrum 9/8. Zwykle takie jigi grane są do tańca, w tempie cokolwiek nieśpiesznym. Ale nie nasza bohaterka, tu mamy tempo wprost zabójcze. Wokalista nie ma kiedy złapać oddechu. Wiem to, próbowałem, prawie „niedasie”. Prawie, w końcu jest śpiewana. Piosenka ma ciekawą genezę. Powszechnie uznawana za bardzo tradycyjny irlandzki utwór, powstała w 60 latach XIX wieku. Tekst napisał irlandzki poeta dla angielskiego śpiewaka. O twórcy melodii źródła milczą. Czasem niektórzy spekulują, że została zaczerpnięta ze Szkockiej 18 wiecznej jacobickiej pieśni, „Cam ye o'er frae France”. Coś jest na rzeczy. Wracając do autorów - Angielski śpiewak to Henry Robert Clifton, niezwykle popularny w swoich czasach wykonawca i autor piosenek musicalowych. Irlandzki poeta to tajemniczy D K Gavan znany jako poeta z Galway. No właśnie – znany to za dużo powiedziane. Wszystko co o nim wiemy to to, że był nazywany właśnie poetą z Galway i napisał 3 teksty dla Cliftona. Czyżby Clifton napisał teksty sam? Pod pseudonimem? Żeby było bardziej irlandzko? To też jest niewykluczone. A tekst piosenki opowiada o niezwykle awanturniczej podróży pewnego Irlandczyka. Wyruszył z niewielkiego Tuam w hrabstwie Galway – to zachodnia Irlandia. Miał o sobie niezłe mniemanie, śpiewa, że wszystkie panny za nim płakały. Co panny na to nie wiemy. Wyruszył w świat za chlebem, czy jak Irlandczycy mówią – zbierać kukurydzę. Przygotował się do drogi dobrze, sprawił sobie mocne buty i tarninową laskę, taką tradycyjną irlandzką, podręczną broń awanturnika. Dotarł do Mullingar, gdzie porządnie odpoczął po podróży, wzmocnił się kroplą whiskacza i zabawił z miejscowymi dziewczynami. Mimo licznych, jak twierdzi, zachęt nie został z nimi. Wyruszył dalej. Dotarł do Dublina. Miasto go urzekło. Ale gdy postanowił pospacerować po dublińskich uliczkach, został okradziony z całego dobytku, który zabrał w podróż. Okradziony chłopak z prowincji w wielkim Dublinie? Nie miał łatwo. Miejscowi mu nie chcieli pomóc, szydzili z jego akcentu. Nasz bohater ruszył więc dalej na poszukiwanie przygód. W porcie zamustrował na statek. Nie tak od razu, kapitan nie miał dla niego miejsca. Udało mu się znaleźć kąt pod pokładem, ale uwaga - w pomieszczeniach dla transportowanej trzody – ciężko zniósł podróż. Ale to nie koniec przygód. Na ląd zszedł w Lliverpoolu. Tam od razu miejscowi chłopcy zwyzywali go od głupków, nie omieszkując obrazić w dodatku jego uczuć patriotycznych. Miał pod ręką tarninową laskę, o której wspomniałem. No to puścił ją w ruch. Ale siła złego na jednego – awantura skończyła by się klęską. Na szczęście do naszego bohatera dołączyła ferajna ziomków z Galway. Wspólnie dali radę. Mogli ruszyć znów w drogę. A właśnie,  zapomniałem o tytule, ale już wszyscy wiecie. Nasza bohaterka to Rocky Road to Dublin. Jedna z najpopularniejszych dzisiaj irlandzkich (no irlandzkich) piosenek. Gra w filmach, występuje w literaturze, choćby u Joyce’a w Ulissessie, no i śpiewana jest przez wszystkie gwiazdy folku. Posłuchajcie.   Audycja zawiera utwory: “Cam ye o’er frae France” w wykonaniu „The Corrs”, słowa i muzyka: tradycyjne “Rocky Road to Dublin” w wykonaniu “The Chieftains” i „The Rolling Stones” słowa: D K Gavan, muzyka: trad. (prawdopodobnie 😊)
25 kwietnia w Australii i Nowej Zelandii obchodzone jest narodowe święto - ANZAC Day. Dzień ten upamiętnia krwawą batalię pod Gallipoli podczas I wojny światowej. 25 kwietnia 1915 roku wojska Ententy rozpoczęły desant na półwysep Gallipoli nad cieśniną Dardanele. Uderzenie to miało otworzyć flocie aliantów drogę do Morza Czarnego, a w efekcie umożliwić zdobycie Konstantynopola i  wykluczenie imperium osmańskiego z wojny. Na drodze aliantów stanęła niespodziewanie silna i waleczna armia dowodzona przez Mustafę Kemala, którego dziś znamy jako Atatürka, twórcę nowoczesnego pastwa tureckiego. Bitwa zaplanowana jako błyskawiczna przekształciła się w ośmiomiesięczną batalię pozycyjną. Nie przyniosła państwom Ententy oczekiwanych rezultatów, natomiast pochłonęła wiele tysięcy ofiar po obu stronach. W bitwie pod Gallipoli swój chrzest bojowy przeszły połączone siły zbrojne Australii i Nowej Zelandii, z angielska zwane Australian and New Zealand Army Corps, czyli w skrócie właśnie ANZAC. Jednostka poniosła ciężkie straty, na półwyspie zginęło blisko 9 tysięcy Australijczyków i 3 tys. Nowozelandczyków. Informacje o bitwie o Gallipoli wywołały na Antypodach niezwykłe poruszenie, wkrótce ukształtowała się legenda ANZAC. Zmieniły postrzeganie przez Australijczyków i Nowozelandczyków historii i teraźniejszości. Legendzie ANZAC przypisuje się zbudowanie psychologicznej niezależności tych narodów, i otwarcie drogi do zbudowania niezależnych państw, choć będących częścią brytyjskiej wspólnoty. Na cześć bohaterstwa żołnierzy ANZAC, 25 kwietnia jest od 1916 roku obchodzony jako święto narodowe zwane właśnie ANZAC Day. W 1971 roku Eric Bogle, szkocki emigrant, poruszony trwającą w Wietnamie wojną napisał do niej swój muzyczny komentarz. Powstała piękna piosenka „And The Band  Played Waltzing Matilda”, w której autor sprzeciwia się romantycznemu spojrzeniu na wojnę, opisuje jej brutalność i opłakane konsekwencje dla uczestniczących w niej żołnierzy. Inspiracją był Wietnam ale autor opowieść swą osnuł na kanwie bitwy pod Gallipoli, która jest znacznie bliższa sercom Australijczyków niż wojna w Wietnamie. W 1974 Eric Bogle ze swoją piosenka wystąpił w Brisbane na National Folk Festiwal. Był zadowolony z występu, myślał że już wygrał główną nagrodę - Gitarę Ovation wartą 300 australijskich dolarów. Ku zaskoczeniu Erica, jego piosenka nie wygrała, zdobyła 3 nagrodę. Zaskoczona była również publiczność. Niedocenienie dzieła przez jury wywołało burzę protestów, dzięki której o piosence stało się głośno. Nieco później „Matyldę”, jak ją w skrócie nazywa sam autor, usłyszała Jane Herivel z Wysp Normandzkich.  Zaśpiewała ją na folkowym festiwalu w południowej Anglii. Tam usłyszała ją June Tabor i nagrała na swoim debiutanckim albumie. I tak Matylda ruszyła w świat. W ślad za swoją poprzedniczką. Żołnierze ANZAC do marszu najchętniej i najczęściej śpiewali piosenkę ”Waltzing Matilda” i rozpropagowali ją na cały świat. I dlatego gdy ERIC BOGLE w swojej piosence opowiada historię wojenną młodego chłopca, w refrenie w tle kapela gra zawsze Wędruj z Matyldą. Ostatni refren piosenki brzmi w wolnym przekładzie: A orkiestra gra Wędruj z Matyldą Weterani maszerują w szeregu Ale z roku na rok, z wolna odchodzą  w mrok Przyjdzie dzień,  że nie ujrzę żadnego   16 maja 2002 roku odszedł w mrok ostatni żyjący weteran spod Gallipoli 103 letni Alec Campbell. Zakończenie piosenki nabrało szczególnej mocy.     Audycja zawiera utwory: "And The Band Played Waltzing Matilda" w wykonaniu Erica Bogle’a, słowa i muzyka: Eric Bogle
Waltzing Matilda

Waltzing Matilda

2025-11-2012:32

Opowieść o piosence, którą zapewne wszyscy słyszeliście nie raz. Stanowi nieoficjalny hymn Australii. „Waltzing Matilda”, bo tak brzmi jej tytuł została napisana przez prawnika i dziennikarza Banjo Patersona. Spędzał on lato w 1895 roku razem z narzeczoną w prowincjonalnym miasteczku Dagworth. Podczas tego pobytu usłyszał parę historii o ciężkim losie okolicznych robotników, bezrobotnych włóczęgów i postrzygaczy owiec. Historie urzekły Patersona i gdy na dodatek usłyszał jak jego gospodyni Christina Macpherson pięknie gra na cytrze, poskładał wszystkie opowieści w jedną, a Christina dodała melodię. Powstała opowieść o swagmanie który rozbił obóz nad starorzeczem rzeki i poczęstował się bezdomną, w jego mniemaniu owcą. Gdy właściciel owcy wraz z eskortą żołnierzy wpadł na jego trop swagman chcąc uniknąć aresztowania rzucił się do wody i utonął. Piosenka szybko stała się popularna w okolicy. Paterson tekst piosenki sprzedał wydawnictwu Angus i Robertson, a wydawnictwo spółce James Inglis & Co. Spółka sprowadzała do Australii blisko 1,5 miliona funtów herbaty rocznie. Jej znakiem towarowym był „Billy Tea”. A bohater piosenki w pierwszej zwrotce właśnie parzy herbatę wg tej tradycyjnej metody. Nowi właściciele zlecili drobne poprawki tekstu i melodii i wykorzystali piosenkę do promocji swojego towaru. Piosenka wkrótce opanowała całą Australię, a razem z australijskimi żołnierzami, wyruszyła na muzyczny podbój świata. No i dziś Waltzing Matilda słyszał chyba każdy, a piosenka stała się nieoficjalnym hymnem Australii. A tytuł? Nie ma nic wspólnego z tańcem. Pochodzi od niemieckich emigrantów. Niemieccy czeladnicy wędrowali z miejsca na miejsce ucząc się od mistrzów zawodu. Te podróże nazywali auf der walz. Walz to więc takie poróżowanie. Matilda zaś, jak podają niektóre źródła, oznacza Potężną Dziewicę Bitewną, tak w okresie wojen trzydziestoletnich nazywano kobiety towarzyszące obozom żołnierskim. Z czasem to słowo na określenie ciepłych koców, zwijanych i noszonych na ramieniu podczas marszu. W Australii to miano przeszło na cały tobołek włóczęgi owinięty w koc. A więc Waltzing Matilda to po prostu wędrowanie z tobołkiem, zwanym Matyldą. W teście pojawia się jeszcze parę charakterystycznych australijskich określeń: swagman – to tramp, włóczęga - dosłownie człowiek z tobołkiem, billabong – to  starorzecze, coolibah tree - odmiana eukaliptusa, pod którym obóz rozbił nasz swagman , jumbuck – niestrzyżona owca, taką złapał swagman, No i Billy, w pierwszej zwrotce swagman czeka aż się Billy zagotuje. A  w zasadzie Billy of Tea. To niewielki, prowizoryczny imbryk do gotowania wody. Miał zazwyczaj kształt walca z metalowym uchem. Swagman wieszał taki imbryk z wodą na od ogniskiem. Kiedy woda zawrzała sypał do niej herbaty i odstawiał na parę minut. Następnie aby oddzielić fusy od płynu brał za rączkę/ucho odchodził od ogniska i zakręcał imbrykiem parę dynamicznych obrotów. Siła odśrodkowa dociskała liście herbaty do denka i można było spokojnie spożywać napój nie plując fusami. Do dziś dokonano niezliczonej liczby nagrań Waltzing Matilda. Podobno blisko 1000. Może więcej. Ja dla Was wybrałem wersję zaśpiewaną i nagraną przez Slima Dustiego. Slim Dusty (czyli David Gordon Kirckpatrick) był ikoną australijskiej muzyki country, nagrał ponad 100 płyt był jednym z głównych popularyzatorów gatunku muzycznego „bush ballad”. No i nikt inny tylko on mógł zaśpiewać  Waltzing Matilda na ceremonii zamknięcia igrzysk olimpijskich w Sydnej w 2000 roku. A więc proszę państwa Slim Dusty i Walzting Matilda . Posłuchajcie. Sail Ho   Audycja zawiera utwory: "Waltzing Matilda" w wykonaniu Slima Dusty’ego,  słowa: Banjo Paterson, muzyka: Christina Macpherson
Take Her to The Monto

Take Her to The Monto

2025-11-1908:09

Wiele europejskich miast w swojej historii posiadało dzielnice czerwonych latarni. Jedną z największych takich dzielnic (niektórzy twierdzą że największą w Europie) posiadał  Dublin. Udamy się więc do Dublina. Tam na obszarze ograniczonym ulicami Talbot Street, Amiens Street, Gardiner Street i Sean McDermott Street od połowy XIX do połowy XX wieku funkcjonował bujny przemysł erotyczny. Sprzyjała temu duża liczba znajdujących się w Dublinie garnizonów armii brytyjskiego okupanta. Ocenia się że w czasach świetności usługi seksualne w jednym czasie świadczyło tam ponad 1500 kobiet. O usługach męskich źródła milczą. Dzielnica nosiła potoczną nazwę MONTO od nazwy jeden z bardziej popularnych ulic - Montgomery Street. Według świadków tamtej epoki, Kobiety pracujące w Monto, wbrew pozorom nie mały w społeczności Dublina złej opinii. Uchodziły za ofiary systemu, zmuszone do prostytucji przez życie. Wiele z nich trafiło do Dublina z okolicznych lub dalszych wsi. Często jako niezamężne matki trafiały na rok pod opiekę żeńskich zakonów. Tam sielanki nie było. Większość z dziewczyn kończyła pracując na ulicy. Dzielnica była centrum uciech ale też dawała bardzo często schronienie bojownikom IRA i innym niepodległościowcom. A co dzisiaj dzieje się w Monto? Po podpisaniu traktatu angielsko-irlandzkiego i powstaniu niepodległego państwa irlandzkiego, brytyjscy żołnierze opuścili Dublin, popyt na usługi świadczone w MONTO spadł. W latach 20 XX wieku nastąpiła kampania organizacji katolickich przeciw domom publicznym zakończona licznymi aresztowaniami i oficjlnym ogłoszeniem zamknięcia wszystkich tzw. kip-house. Jednak erotyczny biznes w MONTO funkcjonował do wczesnych lat 50 XX wieku. Dziś ślady sławy Monto przewijają się w kulturze popularnej (mniej lub bardziej). W Monto, jeden z epizodów, może najśmieszniejszy, spędził Leopold Bloom bohater Ulissessa. A muzycznie? Ano właśnie O Monto powstała wspaniała sprośna ballada. „Take her up to Monto”, bo tak brzmi jej tytuł napisał w 1958 roku George Desmond Hodnett, recenzent muzyczny i pianista teatralny. Ballada jest pełna odniesień do historycznych postaci związanych z dzielnicą, wyśmiewa dublińskich strzelców wysłanych przez królową wiktorię (w piosence Vicky) na wojnę, drwi  z Jamesa Careya który zdradził sprawę irlandzką,  ale zawiera również zupełnie zmyślone historie o wizycie w przybytkach dzielnicy rosyjskiego cara, króla Prus czy królowej Wiktorii. Piosenkę w 1966 zaśpiewał na scenie Gate Theatre Ronnie Drew z Dublinersami, porwał publiczność i od tego czasu „Monto” weszło na stałe do koncertowego repertuaru zespołu. Warto posłuchać.   Sail ho   Audycja zawiera utwory: “Take Her Up to Monto” w wykonaniu „The Dubliners”, słowa I muzyka: George Desmond Hodnett
Ballada o Botany Bay

Ballada o Botany Bay

2025-11-1911:44

26 stycznia obchodzony jest na antypodach jako Australia Day. Dlaczego? Ano było tak: Terra Australis Incognita, nieznana ziemia południowa. Przez całe stulecia Europejczycy wierzyli, że gdzieś tam na południu leży tajemnicza kraina. Nie mylili się wiele. Siedemnastowieczni holenderscy nawigatorzy z Willemem Janszoonem na czele dotarli do nowego lądu, sporządzili pierwsze mapy wybrzeża i nazwali tę ziemię, Nowa Holandia. W 1770 roku James Cook, przepłynął wzdłuż wschodniego wybrzeża kontynentu, wylądował w miejscu które dzisiaj nazywamy Zatoką Botaniczną i przejął tę ziemie dla korony brytyjskiej. A kilkadziesiąt lat później jego rodak Matthiew Flinders zasugerował nazwę kontynentu - Australia . Anglicy w okresie potęgi kolonialnej za przestępstwa często orzekali karę tzw. penal transportation, czyli karną podróż statkiem do zamorskiej kolonii. W XVII i XVIII wieku skazańców wywożono do dwóch niedawno odkrytych Ameryk, szczególnie do Północnej. Po amerykańskiej rewolucji prawo zakazało wywózki więźniów do Stanów Zjednoczonych. Wtedy postanowiono kolonię w Australii zasiedlić skazańcami. 1 maja 1787 roku z Portsmouth, pod dowództwem kapitana Arthura Phillipa wyruszyła tzw. First Fleet. Po blisko 11 miesiącach podróży, 26 stycznia 1788 roku flota Phillipa wylądowała na ziemi, którą komandor nazwał Port Jackson a my dziś znamy jako Sydney. W rocznicę tego wydarzenia celebrowany jest Australia Day. I tak zaczęła się historia angielskiej kolonizacji Australii. Historia niezbyt chlubna. Jak zwykle, w przypadku europejskich podbojów doprowadziła prawie do fizycznej likwidacji miejscowej ludności – Aborygenów i ich pradawnej kultury. Historia również niezbyt miła dla przymusowych osadników. Wśród nich było wielu więźniów politycznych i jeńców wojennych, szczególnie z Irlandii i Szkocji. W koloniach karnych panował dość ostry reżim, koloniści więc często buntowali się. I o tym dzisiejsza piosenka. „Jim Jones at Botany Bay” to australijska tzw.  „busz ballad” z początku XIX wieku. Jej narrator Jim Jones zostaje uznany za winnego kłusownictwa i skazany na transport do kolonii karnej, oczywiście w Nowej Południowej Walii. Po drodze jego statek zostaje zaatakowany przez piratów ale uzbrojona załoga pokonuje napastników. Jim Jones zastanawia się, czy nie wolałby przypadkiem dołączyć do piratów niż udać się do przeklętej Botany Bay. Tam czeka go ciężkie życie pełne harówy. W końcu marzy o tym, że przyłączy się do partyzantki Jack Donahoo i z nim pozna zemsty smak. Czy zrealizował swoje marzenia? Tego nie wiemy, zwłaszcza że Jim Jones był postacią fikcyjną. W przeciwieństwie do Jacka Donahooo, jednego z najsłynniejszych bushrangerów. Jack Donahoo urodził się mniej więcej w roku 1806 w Dublinie. Skazany za drobne przestępstwa w 1825 roku wraz z 2 setkami innych skazańców wylądował w Sydney. Krótki żywot Donahoo był barwny. Grabił, został złapany i skazany na śmierć ale udało mu się uciec z transportu do więzienia. Zginął w strzelaninie w 1930 roku, nie przeżywszy 25 lat. I taką romantyczną historię opowiada nam właśnie ballada „Jim Jones at Botany Bay”. Jest dziś nieco zapomniana, ale uwaga – w mrocznym filmie Quentina Tarantino „Nienawistna Ósemka”, śiewa ją sama Jennifer Jason Leigh. A na naszym podwórku znamy tę balladę z wykonania grupy Cztery Refy. Świetny polski tekst napisała Anna Peszkowska. Co prawda Jerzy Rogacki, świętej pamięci lider Czterech Refów, twierdził że tytuł oryginalny to „Prisoner from Botany Bay” ale to na pewno ta sama piosenka, o której opowiadam. Sail Ho Audycja zawiera utwory: "Jim Jones At Botany Bay" w wykonaniu Jennifer Jason Leigh, słowa i muzyka: tradycyjne "Ballada o Botany Bay" w wykonaniu zespołu Cztery Refy,  słowa: Anna Peszkowska, muzyka: trad. (oryg. "Jim Jones At Botany Bay")
Derry - miasto symbol

Derry - miasto symbol

2025-11-1918:48

Irlandia Północna w latach 80 ubiegłego wieku. Od ponad 10 lat sytuacja w kraju przypominała wojnę domową. Na wyspach nazywają to Troubles. Robert Gerard Sands, znany jako Bobby Sands bojownik Prowizorycznej Irlandzkiej Armii Republikańskiej tzw. Provos, po jednym z zamachów bombowych w Belfaście został skazany na 14 lat. Karę odbywał w więzieniu Crumlin Road a następnie w The Maze. Warunki w więzieniu były okropne a strażnicy brutalni, szczególnie wobec nacjonalistów. Republikańscy więźniowie często organizowali protesty. Przywódcą, najsłynniejszego – strajku głodowego był właśnie Bobby Sands. Strajk miał fatalne zakończenie. Sands po 66 dniach głodówki zmarł. Życie straciło jeszcze kolejnych 9 strajkujących. Ale Sands to nie tylko bojownik o wolność. Był muzykiem, grał na basie. Pisał również piosenki. Przynajmniej 4 napisał odsiadując wyrok. Wśród nich „Back Home in Derry” – wrócić do Derry. Piosenka  opisuje podróż irlandzkich rebeliantów do kolonii karnej w ramach tzw. penal transportation. 60 skazańców zmierza do Zatoki Botanicznej. Więźniowie płynął 5 tygodni w opłakanych warunkach, a potem czeka ich ciężka egzystencja z dala od rodzin, na ziemi Van Diemena. Piosenka została uznana za rebeliancką. A melodię Bobby Sands pożyczył właśnie od Gordona Lightfoota i jego Wraku Edmunda Fitzgeralda. Nie wiemy dlaczego autor w refrenie tęskni do Derry. Nie urodził się tam nie mieszkał. Ale może chciał podkreślić rebeliancki charakter utworu odnosząc się do miasta symbolu. A Derry na taki symbol nadawało się wyśmienicie. To drugie co do wielkości miasto Irlandii Północnej. W XVI wieku miasto opanowali angielscy najeźdźcy. Pierwotnej nazwie Derry Anglicy dodali człon London. Do dziś nazwa LondonDerry jest nazwą oficjalną. Stanowi pewien wyróżnik, używają jej unioniści, Republikanie mówią po prostu Derry. Ale Derry to przede wszystkim symbol The Troubles, konfliktu miedzy unionistami a republikanami, trwającego w Irlandii Północnej od końca lat 60 do 90. Właśnie w Derry, bitwą pod Bogside, zaczęła się ta swoista wojna domowa, tak to możemy nazwać. Konflikt pochłonął ponad 3500 ofiar.        The Troubles zmieniło na wiele lat obraz miasta. I o tym następna piosenka. Phil Coulter, irlandzki songwriter, słynął w latach 60 XX wieku z pisania przebojowych piosenek rozrywkowych. Jego piosenki odnosiły sukcesy na Eurowizji. We wczesnych latach 70 pracował z zespołem The Dubliners, wtedy bliżej zetknął się z irlandzkim folkiem. Luke Kelly namówił go aby zaczął pisać piosenki „folkowe” opatrzone poważniejszymi tekstami. Pierwszym sukcesem była „Free The People”, ale tę piosenkę autor uznał za zbyt patetyczną. Następna, powstawała prawie rok, ale okazała się majstersztykiem. Phil opisał w niej dzieciństwo i młodość spędzone w rodzinnym Derry. I zestawił ten obraz z miastem zrujnowanym prze Troubles, miastem przypominającym koszary, obwieszonym drutami kolczastymi, miastem w którym po ulicach snuł się niepokojący zapach gazu, miastem pełnym patroli wojskowych. Piosence nadał tytuł „The Town I Loved So Well” (miasto, które tak bardzo kochałem). Piosenkę w 1973 na Albumie Dublinersów Plain and Simple zaśpiewał Luke Kelly. I to wykonanie, pełne uczucia,  autor uznał za doskonałe. Nie tylko autor. Piosenka stała się niemal natychmiast irlandzkim standardem. A jej sukces jest tym większy, że dziś „The Town I Loved So Well” jest śpiewana w pubach zarówno katolickich jak i protestanckich.   Audycja zawiera utwory:   „The Town I Loved So Well” (w tle) w wykonaniu Jin-Sung Lee, muzyka: Phil Coulter, aranżacja na gitarę: Sin-young Ahn „Back Home in Derry” w wykonaniu Christy’ego Moore’a, słowa: Bobby Sands muzyka: na podstawie „The Wreck of The Edmund Fitzgerald”  Gordona Lightfoota „ The Town I Loved So Well” w wykonaniu The Dubliners, słowa i muzyka: Phil Coulter
Foggy Dew

Foggy Dew

2025-11-1920:03

Podczas I wojny światowej w mundurach brytyjskiej armii walczyło ponad 200 tys. Irlandczyków. Działacze niepodległościowi, mieli nadzieję, że kontynentalna idea wolności małych narodów, będzie dotyczyła nie tylko krajów takich jak Belgia i Serbia, że obejmie swoim zasięgiem Irlandię. Brytyjczycy nie podzielali ich poglądów, i tu już rodził się problem. Wybrzmiał silnie po bitwie pod Gallipoli. W działaniach zbrojnych nad zatoką Dardanele brało udział, w ramach 10 Irlandzkiej Dywizji, ponad 15 tys. młodych Irlandczyków, do domu nie wróciło blisko 7,5 tysiąca chłopców. Właśnie po klęsce pod Gallipoli wielu umiarkowanych Irlandzkich nacjonalistów zaczęło tracić wiarę w ideę, że wspieranie Wielkiej Brytanii w działaniach wojennych zapewniłoby uzyskanie autonomicznych rządów w ramach królestwa. Pozwoliło to przejąć inicjatywę frakcjom dążącym do zbrojnego powstania. I tak dzień przed pierwszą rocznicą szturmu pod Gallipoli, w drugi dzień świąt wielkanocnych, 24 kwietnia 2016 roku połączone siły Irlandzkich Ochotników Patricka Pearsa i Armii Obywatelskiej Jamesa Conolly’ego, przy wsparciu 200 kobiet z organizacji Cumann na mBan, dokonały udanego ataku na gmach Dublińskiej poczty. Na gmachu zawisła wtedy trójkolorowa flaga Irlandii – od tego czasu już nierozerwalnie kojarzona z wolnym państwem irladzkim. Niestety był to chyba jedyny sukces powstańców. Przy braku poparcia wśród miejscowej ludności, po 6 dniach powstanie padło. Kosztowało życie blisko 500 Irlandczyków. Brytyjczycy postanowili powstańców srogo ukarać. Nastąpiły szybkie procesy i wyroki. W pierwszym rzędzie stracono 16 przywódców powstania, w tym Pearsa i Connoly’ego. Wywołało to wielkie wzburzenie. Tak wielkie, że późniejsze złagodzenie restrykcji już nic nie dało. Młyny historii poszły w ruch, i tak źle przygotowane, nieudane powstanie zapoczątkowało serię wydarzeń, które doprowadziły do ​​wybuchu wojny o niepodległość w latach 1919-1921, a w konsekwencji do podpisania 6 grudnia 1921 traktatu powołującego do życia Wolne Państwo Irlandzkie. W czasie powstania powołano nowy irlandzki parlament - Dil. W jego pierwszym posiedzeniu brał udział ksiądz, późniejszy kanonik Charles o Neill. Gdy na początku obrad odczytywano listę wybranych członków parlamentu, przy wielu nazwiskach padały słowa  faoi ghlas ag na Gaill – "locked up by the foreigner”. Wydarzenie to wywarło głęboki wpływ na O'Neilla. Tak zapadło mu w pamięć, że  jakiś czas później napisał pieśń „The Foggy Dew”, opowiadającą historię Powstania Wielkanocnego i odzwierciedlającą myśli wielu Irlandczyków, którzy w tamtym czasie wierzyli, że Irlandczycy, którzy walczyli za Wielką Brytanię na kontynencie powinni byli zostać w domu i zamiast tego walczyć o irlandzką niepodległość. Muzyka „Foggy Dew” nie jest muzyką oryginalną. Słowa poematu kanonika O’Neilla zostały opatrzone muzyką XIX wiecznej ludowej Ballady ”Banks Of the Mourlogh Side” albo krócej „Moorlogh Shore”. Pieśń ma oczywiście parę wersji tekstowych i jest przedmiotem wielu dyskusji. Irlandczycy do dziś spierają się gdzie tytułowe Mourlogh Shore się znajduje. A sama ballada opowiada historię młodzieńca, który zakochał się w pięknej dziewczynie. Niestety, ta odrzuca jego zaloty - jej serce należy do marynarza, który wypłynął w rejs i nie wrócił. Dziewczyna będzie na swojego ukochanego czekać 7 lat. Nieszczęśliwie zakochany młodzieniec opuszcza więc w smutku rodzinne strony. Taka historia.   Sail Ho   Audycja zawiera utwory: „Foggy Dew” (w tle), wyk. Howard Baer, muzyka: tradycyjna „Foggy Dew”, wyk. Seaned O’Connor i the Chieftain, słowa: Charles o Neill, muzyka: tradycyjna ”Banks Of the Mourlogh Side”, wyk. Seán Keane; słowa i muzyka tradycyjne „Sina mgła”, wyk. Ryczące Dwudziestki i Drake, słowa: Charles o Neill, tłum. Jacek Wojtyna, muzyka: tradycyjna
Dirty Old Towns

Dirty Old Towns

2025-11-1915:31

Przemysłowe miasto w Anglii i robotnicza dzielnica w Polsce. Dwa przyczynki do świetnych piosenek. Zacznijmy od Wysp Brytyjskich. Pierwszy przystanek to Salford, w hrabstwie Greater Manchester w Anglii. Stare,  przemysłowe miasto, a co za tym idzie miasto robotnicze. Tak bardzo robotnicze, że to właśnie tu Marx i Engels pomieszkiwali aby studiować ciężkie życie brytyjskiego proletariatu. Ale nie oni są dla nas dzisiaj najważniejsi. W Salford urodził się i wychował James Henry Miller. Znamy go bardzo dobrze. Tworzył, nagrywał i występował pod pseudonimem Ewan MacColl – prawdziwa ikona angielskiego, a w zasadzie światowego folku. Zanim świat go poznał jako folkowego barda, Ewana MacColl próbował być dramaturgiem, współtworzył lewicującą grupę teatralną i pisał sztuki. Akcję jednej z nich „Landscape with Chimney” umieścił właśnie w swoim rodzinnym mieście. Żeby umilić widzom przerwę niezbędną do zmieniany dekoracji, Ewan napisał piosenkę. Ot historyjkę  przywołującą młodzieńcze wspomnienia z przemysłowego Sulford, randki pod gazownią, spacery nad starym kanałem i pierwsze pocałunki pod fabrycznym murem. Nad tym wszystkim rozciąga się przemysłowy smród i odgłosy pracującego miasta. Brudnego, starego miasta. No właśnie, no to tytuł mógł być tylko jeden „ Dirty Old Town”. Nie przypuszczał Ewan, że pisząc niewinny przerywnik do sztuki teatralnej stworzy jeden z największych przebojów wyspiarskiego folku, śpiewany w pubuch i na scenach dosłownie na całym świecie. Pierwsze nagranie autor zrealizował w 52 roku. Piosenka szybko przyjęła się w nowopowstających klubach folkowych. Wkrótce swoją wersję nagrał znany folklorysta Alan Lomax i piosenka poszła w świat. No i „Dirty Old Town” zapragnęli mieć w swoim repertuarze chyba wszyscy artyści choć trochę ocierający się o folk. A słynni The Dubliners w 68 roku dokonali tak porywającego nagrania, że wielu słuchaczy do dziś ma wrażenie że „Dirty Old Town” to irlandzki kawałek.   Ale my nie gęsi. Też mamy swoje stare miasta i ich brudne dzielnice. Szczecin. Miasto nie tak stare jak Salford ale stare. Dzielnica również stara. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z XIII wieku. W XIV już była wymieniana jako wieś pod nazwą Zabelsdorf. W XIX wcielona do granic administracyjnych Szczecina. Dziś jest największą dzielnicą tego miasta i nosi nazwę Niebuszewo. Dzielnica w XIX i na początku XX wieku całkiem prężnie się rozwijała, była dzielnicą przemysłowo mieszkalną, z ciekawą architekturą, której niestety nieliczne ślady pozostały do dzisiaj. Kres rozwojowi przyniosła II wojna światowa. Po wojnie dzielnica została zasiedlona powracającymi z innych terenów Niemcami, Żydami i oczywiście Polakami. Póżniej Niebuszewo zaczęli opuszczać bardziej zamożni mieszkańcy. Dzielnica podupadała, z czasem zyskała złą sławę. Winna temu była wysoka przestępczość. Dziś Niebuszewo jest umieszczane wysoko w zestawieniach polskich niebezpiecznych dzielnic. Ale w brudnej, niebezpiecznej dzielnicy też można mieć szczęśliwe dzieciństwo i bujną młodość. Sulford miało swojego barda  – Niebuszewo ma swojego. Tu pierwszych win próbował, tu pierwsze bójki toczył i tu przemierzał szlaki piwnic i strychów lider szczecińskiej punk folkowej formacji Emerald – Leszek Czarnecki. I jak Ewan o Sulford, tak Leszek o swoim dorastaniu w Niebuszewie napisał piosenkę. I to jaką. „Niebuszewo”, bo taki prosty tytuł nosi, to miejski folk najwyższej próby. Ja od pierwszego przesłuchania jestem oczarowany. Świetny tekst i kompozycja, wspaniała, niebanalna aranżacja. No i wykonanie, nie przesadzę jak powiem, że Pana Czarneckiego z zespołem spokojnie możemy umieścić na tej samej półce co MacGowana z Poguesami. Sail ho   Audycja zawiera utwory: “Dirty Old Town” w wykonaniu „The Pogues”, słowa I muzyka: Ewan MacColl „Niebuszewo” w wykonaniu zespołu „Emerald”, słowa i muzyka: Leszek Czarnecki
W latach 40 ubiegłego wieku, w Ameryce przyszła moda na muzykę folkową. Zaczęło się od zespołu The Weavers (pol. Tkacze), który w 1950 roku jako pierwszy w historii umieścił folkową piosenkę na pierwszym miesjcu listy Billboard. Wokół The Weavers powstało grono zespołów i, powiedzmy, bardów popularyzujących ludową muzykę Amerykanów. Moda rozwijała się nieśpiesznie, w obiegu kawiarnianym i uczelnianym. Do głównego nurtu z tego czasu przebili się w zasadzie tylko Odetta i Harry Belafonte. Zjawisko zostało nazwane American Folk Revival. Środowisko folkowców wywodziło się i działało głównie na uniwersytetach, było zdecydowanie lewicowe. Kiedy w latach 50’ kraj ogarnęła fala makkartyzmu, folk trafił na cenzurowane, został zepchnięty do podziemia. Pete Seeger i Lee Hays z The Weavers stanęli nawet w 1955 przed Komisją Izby Reprezentantów ds. Działalności Antyamerykańskiej. Mimo to, jeszcze w tym samym roku właśnie Seeger z kolegami dali sygnał do rozpoczęcia drugiej fali odrodzenia folkowego. W wigilę bożego narodzenia The Weavers dali porywający koncert w Carnegie Hall. Wydany 2 lata później album z tego koncertu był jedną z najlepiej sprzedających się płyt roku. A w 1958 roku powstała grupa Kingston Trio, która zaczęła nagrywać covery piosenek Tkaczy. Ich płyty sprzedawały się rewelacyjnie. Posypały się nagrody. Odnieśli niesłychany sukces komercyjny. W ich ślady poszły inne zespoły, takie jak Peter Paul and Marry, The Chad Mitchel Trio, Brothers Four. Folk trafił na szczyt trafił i rozgościł się w głównym nurcie muzyki. Jeszcze w „kawiarnianych” czasach odrodzenia folkowego, młoda piosenkarka Niela Halleck (później po mężu Horn Miller) napisała i wykonywała piosenkę "Baby, Please Don’t Go to Town". Rzecz o dziewczynie, która idzie się zabawić, a autorka ostrzega ją przed konsekwencjami. Niela spotykała się z muzykiem Billym Robertsem. Wkrótce Billy podczas swoich gigów zaczął wykonywać własną piosenkę - „Hey Joe”. Tu mamy historię wyraźnie nawiązującą do tekstu Nieli, z tym że historia jest już o chłopaku, który zabił dziewczynę przyłapaną na zabawie z innym. Ten sam tekst (no prawie) śpiewał Hendrix, ale melodia, aranżacja jeszcze żywo przypomina dzieło Nieli. Nie przeszkodziło to Billowi zarezerwować praw do piosenki. I do dzisiaj występuje jako autor. Neila dwukrotnie próbowała dochodzić swoich praw ale zrezygnowała. W międzyczasie pojawiali się jeszcze muzycy, którzy przedstawiali inne pochodzenie piosenki, inne źródła inspiracji (też oczywiście folkowe), czasem podawali się za autorów, ale wersja tutaj przedstawiona ma chyba ma najwięcej zwolenników. Muzycznie i tekstowo się broni. Hey Joe we wczesnych latach 60 był często grywany na klubowych scenach. To głównie za przyczyną Davida Crosbiego i The Byrds, którzy spopularyzowali piosenkę wśród muzyków zachodniego wybrzeża. Najbardziej znana była wersja zespołu The Leaves, przez dziewięć tygodni utrzymywała się na listach przebojów. Aż pojawił się młody czarnoskóry gitarzysta Jimmy Hendrix i wszystkie dotychczasowe wersje piosenki zepchnął na margines. Jego wersja Hey Joe była genialna, niepowtarzalna, wręcz ikoniczna, kto dziś pamięta o pozostałych. Audycja zawiera utwory: “Stairway To Heaven” (w tle), wyk. Soren Madsen muzyka: Jimmy Page “Baby, Please Don't Go to Town”, wyk. Niela Miller, słowa i muzyka: Niela Miller “Hey Joe”, wyk. Billy Roberts, słowa i muzyka: Billy Roberts „Hey Joe” wyk. The Jimi Hendrix Experience, słowa i muzyka: Billy Roberts „Norwegian Wood” (w tle) wyk. Herbie Hancock, muzyka: John Lennon, Paul McCartney „Norwegian Wood” wyk. Tim O'Brien, słowa i muzyka: John Lennon, Paul McCartney
Mrs McGrath

Mrs McGrath

2025-11-1716:56

My z zachwytem słuchamy Samosierry Jacka Kaczmarskiego a historia rechocze. Rechocze, gdyż podczas gdy nasi dzielni szwoleżerowie, z nadzieją na niepodległość w sercach, ochoczo wspierali Napoleona w podboju Hiszpanii i Portugalii, po drugiej stronie, za niepodległość iberyjskich narodów, bili się Irlandczycy, nierzadko siłą lub podstępem zwerbowani do Brytyjskiej armii. A właśnie tłem dla powstania bohaterki dzisiejszej gawędy jest wojna o półwysep iberyjski, czy jak na wyspach brytyjskich mówią „Peninsular War”. Wojnę o półwysep rozpętał Napoleon w 1807 roku, trwała do 1814. Hiszpanom i Portugalczykom w pokonaniu francuskiego dyktatora znacznie pomogli Brytyjczycy. Posłużyli się przy tym podbitymi narodami. Na półwysep Iberyjski wysłali m.in. 100 tys. Irlandczyków. Byli oni wcieleni do armii podstępem, siłą albo wstępowali żeby uniknąć skrajnej biedy.  I wielu z nich nie wróciło. Lub wróciło okaleczonych. Historię jednego z nich opowiada ballada „Mrs. McGrath”, piosenka opowiada o matce czekającej 7 lat na powrót syna z wojny. Kobieta wypytuje kapitanów statków zawijających do portu czy nie widzieli przypadkiem jej syna - Teda. W końcu Ted wraca - niestety kula armatnia pozbawiła go obu nóg. Autor piosenki jest nieznany, pojawiła się około 1815 roku jako dublińska broadside. Pierwszy raz opublikowana została w 1876 roku. Pierwsze nagrania pochodzą z połowy XX wieku, śpiewali ja The Weavers, Burl Ives, Pete Seeger i Tommy Makem. Melodia jak na tak tragiczną opowieść jest dość skoczna. Ale to już znamy. Podobnie było w przypadku Johnny I Hardly Knew Ya. Zresztą  - obie piosenki skończyły za oceanem jako marsze wojskowe. W rytm Pani McGrath podczas wojny secesyjnej maszerowały Irlandzkie regimenty po obu stronach konfliktu. Ale piosenka była przede wszystkim popularna oczywiście w Irlandii. Podobno znał ją na pamięć każdy rodowity dublińczyk. Podczas powstania wielkanocnego w 1916 roku zyskała status hymnu powstańców. Powoli stała się również pieśnią antywojenną. W 2. połowie XX wieku pojawiły się skrócone wersje Pani McGrath, z nieco zmienionym tekstem, bardziej skoncentrowanym na tragicznym losie syna. W zależności od imienia syna nosiły różne tytuły, „My son John” czy też „My son Tim”. John był wysoki i szczupły, Tim był kumplem bosmana, jeden i drugi stracił obie nogi. Nowe wersje różniły się od oryginału mniej skoczną melodią. Zyskały z czasem wielu wykonawców. Ale to nie koniec historii Pani McGrath. W 2006 roku Bruce Springsteen postanowił płytą oddać hołd wielkiej postaci światowego folku Pete Seegerowi. Nagrał wspaniałą płytę z piosenkami spopularyzowanymi przez Seegera. No i wziął  się za Panią Mc Grath. I ją przerobił, po swojemu. I powstało dzieło. Przejmujący tekst zyskał w końcu przejmująca melodię. A u nas? A u nas w 2010 roku, w styczniu świetny folkowy album „Na wygnaniu” wydał zespół Perły i Łotry, a w zasadzie Prawdziwe Perły bo pod taka nazwą wtedy funkcjonował. A na płycie znalazło się miejsce dla Pani McGrath. Tekst przetłumaczył Michał Doktor Gramatyka, muzykę zespół zaczerpnął z wersji Springsteena. Nie doczytałem kto dokonał aranżacji, ale Pani McGrath stanowi prawdziwą perełkę na tej wspaniałej płycie. Zresztą – sami posłuchajcie.    Sail Ho     Audycja zawiera utwory:   „Samosierra” w wykonaniu Jacka Kaczmarskiego, słowa i muzyka: Jacek Kaczmarski „Mrs. McGrath” w wykonaniu Tommy’ego Makema, słowa i muzyka: tradycyjne „My Son John” w wykonaniu zespołu Smokey Bastard, słowa i muzyka: radycyjne „My Son Tim” w wykonaniu Johna Francisa Flynn, słowa i myzyka: tradycyjne „Mrs. McGrath” w wykonaniu Bruce’a Springsteena, słowa i muzyka: tradycyjne „Mrs. McGrath” w wykonaniu zespołu Prawdziwe Perły, słowa i muzyka: tradycyjne     Sail Ho
The Water is Wide

The Water is Wide

2025-11-1733:40

The Water is Wide – przepiękna, smutna i stara szkocka ballada. No właśnie przepiękna i smutna niewątpliwie, ale jak stara? Posłuchajcie mojej opowieści. Audycja zawiera utwory: “On Green Dolphin Street”  wyk. Ella Fitzgerald & Joe Pass, sł. Ned Washington, muz. Bronisław Kaper “On Green Dolphin Street”, (w tle) wyk. Keith Jarrett, Jack Dejohnette i Gary Peacock, sł. Ned Washington, muz. Bronisław Kaper “The Water is Wide” (w tle), wyk. Pete Seeger, sł. i muz. Trad. “The Water is Wide”, wyk. Barry Dransfield, sł. i muz. Trad. “The Water is Wide” (w tle), wyk. Livia Lyette, muz. Trad. “O Waly, Waly”, wyk. Peter Pears (tenor), Benjamin Britten (piano), sł. i muz. Trad. “The Water is Wide”, wyk. Pete Seeger, sł. i muz. Trad. “To Lay Down Your Weary Tune”, wyk. Bob Dylan, sł. i muz. Bob Dylan “Farewell”, wyk. Bob Dylan, sł. Bob Dylan muz. Trad. (Leaving Liverpool) “The Water is Wide”, wyk. Eva Cassidy, sł. i muz. Trad. “The Water is Wide”, wyk. Uwe Karcher, arr. Uwe Karcher muz. Trad.
The House of the Rising Sun, Dom Wschodzącego Słońca, wielki i jakże znaczący dla kultury przebój zespołu The Animals. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Beatlesi zdobyli w Ameryce przyczółek dla Brytyjskiej muzyki, ale Brytyjską Inwazję (tak amerykanie określają eksplozję popularności wyspiarskiej muzyki w Stanach) na rockowo rozpoczęli właśnie „Animalsi” i ich Dom Wschodzącego słońca. No właśnie na pewno na rockowo, ale czy dom wschodzącego słońca był ich autorską piosenką? No niekoniecznie. The Animals zaadaptowali bowiem starą folkową pieśń, którą Eric Burdon usłyszał w pubie w Newcastle. W poszukiwaniu korzeni przeboju Animalsów zabieram Was do Ameryki. A w drugiej części opowiadam… z resztą - posłuchajcie. Audycja zawiera utwory: “The House of The Rising Sun”, wyk. The Animals, sł. i muz. Trad. “The House of The Rising Sun”, wyk. Michael Lucarelli, muz. Trad. Arr. Giuseppe Torisi “Rising Sun Blues”, wyk. The Animals, sł. i muz. Trad. “Rising Sun Blues”, wyk. The Animals, sł. i muz. Trad. “The House of The Rising Sun”, wyk. Georgie Turner, sł. i muz. Trad. “The House of The Rising Sun”, wyk. Clarence “Tom” Ashley I Gwen Foster, sł. i muz. Trad. “The House of The Rising Sun”, wyk. Josh White, sł. i muz. Trad. “The House of The Rising Sun”, wyk. Bob Dylan, sł. i muz. Trad. “The House of The Rising Sun”, wyk. Kult, sł. Aleksander Studniarski muz. Trad.
Zdarzyło mi się parę razy zaśpiewać na scenie.  Zdarzyło mi się parę razy pogawędzić o piosenkach dla publiczności. Ale największą swoją muzyczną przygodę przeżyłem w listopadzie ubiegłego roku. Legendarny zespół Ryczące Dwudziestki zaproponował mi abym poprowadził ich jubileuszowy koncert podsumowujący obchody czterdziestolecia działalności. Takich propozycji się nie odrzuca, zwłaszcza, że drugim prowadzącym był Marek Wikliński, lider fenomenalnych Sąsiadów. Koncert składał się z paru części. Dwie z nich miały charakter taki trochę jarasaseasongowy, każdą piosenkę wyśpiewaną przez jubilatów okrasiłem (mam nadzieję, że okrasiłem) krótką o niej opowieścią. A wszystko odbyło się 12 listopada ubiegłego roku w ramach festiwalu Tratwa w Chorzowskim Centrum Kultury. Widownia centrum do małych nie należy ale pomieściła znikomy ułamek fanów Ryczących Dwudziestek. Pomyślałem więc, że ja Was zaproszę na taki podcastowy ekwiwalent jubileuszowego koncertu. Opowiem Wam o każdej zaśpiewanej piosence i razem posłuchamy jak ryczący dżentelmeni ją zaśpiewają. Żeby było jak na koncercie zachowam kolejność utworów. Całość podzielę na 3 części, przed Wami pierwsza. Aha, a żeby zrekompensować Wam fakt, że nie słuchacie szanownych jubilatów na żywo, zaproszę specjalnie dla Was na podcastową wirtualną scenę wykonawców piosenek będących źródłem lub inspiracją dla przebojów Ryczących Dwudziestek. A więc pierwsza część – A capella. Zamknijcie oczy. Zespół już gotowy na scenie, goście za kulisami a Wy siedzicie wygodnie w fotelach i słuchacie…   Audycja zawiera utwory: “Rivers of Babylon”, wyk. Boney M, sł. I muz. Brent Dowe i Trevor McNaughton na podst. Psalmu 137 “By The Waters”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Psalm 137  muz. Lee Hays, na podst. Philipa Hayesa “Tri Martolod ”, wyk. Alan Stivell, sł. i muz. trad. “Tri Martolod ”, wyk. Ryczące Dwudziestki sł. Andrzej „Qńa” Grzela, muz. trad. (“Tri Martolod ”) “Alasdair Mhic Colla Ghasda”, wyk. Anne Lorne Gillies, sł. i muz. trad. “Nie pamiętam”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Artur Sczesny, muz. trad. (“Alasdair Mhic Colla Ghasda”) “Brian Boru's March”, wyk. Arno Kilhoffer I Marina Lys, muz. trad. “Brian Boru”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Artur Sczesny muz. trad. (“Brian Boru's March”) “Greenland Whale Fisheries”, wyk. Pogue Mahone, sł. i muz. trad. “Grenlandzcy Wielorybnicy”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Andrzej Mendygrał i muz. trad. (“Greenland Whale Fisheries”) #music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki #szanty #shanties #folk #forebitter #żeglarska
Podcast Jarasaseasongi powstał niechcący, przy okazji tworzenia audycji dla Radia Danielka. A Radio Danielka skończyło już 3 lata. Na tę okoliczność pasowałoby więc w Jarasaseasongach o radiu. Już kiedyś opowiadałem o prekursorach nowoczesnego radiowego dziennikarstwa, dziś opowiem więcej o ich rewolucyjnej audycji. Nasze radio – Danielkę robi grupa zapaleńców, profesjonalistów i amatorów choćby takich jak ja. Dzięki rewolucji technologicznej możemy to robić bez potężnego zaplecza technicznego. Ha, albo może właśnie z potężnym zapleczem… zaklętym w miniaturowych, prostych w obsłudze urządzeniach. Może właśnie tak. Ale kształt naszych audycji to nie tylko technologia, to suma naszych pasji i doświadczeń pokoleń radiowców, doświadczeń zebranych, podpatrzonych, no i przede wszystkim podsłuchanych. Nie musieliśmy wyważać drzwi i wymyślać koła, zrobili to za nas inni. Mi szczególnie bliskie są dokonania najbardziej folkowej pary wszech czasów Peggy Seeger i Ewana MacColla. Otóż pod koniec lat 50 ubiegłego wieku Ewan i Peggy, nawiązali współpracę z angielskim producentem radiowym Charlsem Parkerem. Postanowili stworzyć dla BBC cykl audycji poświęconych różnym aspektom życia na wyspach brytyjskich. Na przestrzeni 6 lat powstało osiem audycji o różnorodnej tematyce. Cykl nosił nazwę „Radio Ballad” i zapisał się na stałe na kartach historii dziennikarstwa. Nasi folkowcy wpadli na pomysł, żeby połączyć w jednej audycji cztery fundamentalne elementy dotąd nie wykorzystywane w komplecie. Mianowicie: muzykę instrumentalną, efekty dźwiękowe, piosenki i nagrane wypowiedzi zwyczajnych ludzi. Dziś nie brzmi to zaskakująco ale w latach 50 była to rewolucja. Samo połączenie różnych form nie było może szczególnie zaskakujące, nowością był sposób emitowania wypowiedzi bohaterów. W tamtych czasach w audycjach radiowych wypowiedzi zwyczajnych ludzi były transkrybowane a następnie czytane przez zawodowych lektorów. MacColl, Seeger i Parker, do każdej audycji gromadzili setki taśm z nagranymi rozmowami …spośród nich wybierali najciekawsze i, uwaga w ORYGINALE puszczali w eter. W tamtych latach - szok. Powstały programy autentyczne, zabawne, pouczające i poetyckie, w których poszczególne elementy przenikały się nawzajem. Zatem o Radio Ballad opowiadam w dzisiejszym podcaście. Ale, jako że Jarasaseasongi to przecież rzecz o piosenkach, to posłuchamy piosenek z tego cyklu. Wszakże w Radio Ballad śpiewane były utwory napisane specjalnie do każdej audycji przez Ewana MacColla. Posłuchajcie zatem jak piosenki Ewana z rewolucyjnego cyklu audycji śpiewają inni artyści.   Audycja zawiera utwory: “Song of the Iron Road”, wyk. Luke Kelly i The Dubliners, sł. i muz. Ewan MacColl “Just a Note”, wyk. Karan Casey, sł. i muz. Ewan MacColl “Niech zabrzmi pieśń ”, wyk. Cztery Refy, sł. Ewan MacColl, tłum. Jerzy Rogacki muz. Ewan MacColl “On the North Sea Holes”, “The Big Hewer”, wyk. David Coffin, sł. i muz. Ewan MacColl “Morrissey and the Russian Sailor”, wyk. Seán 'ac Dhonnchadha, sł. i muz. trad. “Moving On Song”, wyk. MacColl Brothers, Chris Wood i Karine Polwart, sł. i muz. Ewan MacColl #music #history #folk #szanty #shanties #shanty #żeglarstwo #muzyka #historia #historie #piosenki
Fairytale of New York

Fairytale of New York

2023-12-1810:09

W jarasaseasongach czas na piosenkę świąteczną. Poszwędamy się po Nowym Jorku. I to w doborowym towarzystwie. Bajkę z nowego Jorku opowie nam ikona współczesnego folku, ba nawet punk folku, Shane MacGowan z zespołem The Pogues. Opowiem Wam dzisiaj o najpopularniejszej w XXI wieku na wyspach brytyjskich - można by rzec pastorałce, zresztą - sami to ocenicie. „Fairytale of New York”, bo o niej mowa do 2020 roku sprzedała się na wyspach w dwóch milionach czterystu tysiącach egzemplarzy i uzyskała poczwórną platynę. Przez wielu jest uważana za najlepszą piosenkę bożonarodzeniową wszech czasów. I Ja się do tych wielu zaliczam, mógłbym stać na ich czele. Na temat powstania Fairytale of New York krąży parę legend, my skupmy się na wersji Shane’a. Jak twierdzi lider The Pogues w 1985 roku Elvis Costello, ówczesny producent Poguesów, postawił zakład, że zespół nie jest w stanie napisać bożonarodzeniowego hitu. Wydawło mu się że nic nie ryzykuje, pewnie wyobraził sobie Poguesów śpiewających „White Christmas” i już liczył pieniądze. Przeliczy się. Jem Finer, banjoista zespołu szybko wymyślił melodię i zarys historii o marynarzu z Nowego Jorku, który spoglądając na ocean w dalekiej Irlandii tęskni do domu.  Brzmi dobrze? Może i tak ale sztampowo. Na szczęście Jem pochwalił się żonie, a jej historia się nie spodobała. Zaproponowała jako temat rozmowę pewnej pary w dniu Bożego Narodzenia. Finer, tak o tym opowiada: „Napisałem dwie piosenki z melodiami, jedna miała dobrą melodię i gówniany tekst, druga miała pomysł na „Fairytale”, ale melodia była marna, dałem je Shane'owi, a on nadał piosence Broadwayowski szyk i tak już zostało”. „Fairytale of New York” powstał zatem jako rozmowa pary zmęczonych życiem, sfrustrowanych kochanków z sentymentem i jednocześnie rozgoryczeniem spoglądających na swoją przeszłość. Opowieść zaczyna się od irlandzkiego imigranta który w Boże Narodzenie trafił na izbę wytrzeźwień. Gdy słyszy starego włóczęgę śpiewającego irlandzką balladę „The Rare Old Mountain Dew” (piosenka o pędzeniu w górach irlandzkiego bimbru - poitin), zaczyna śnić o kobiecie swojego życia i zaczyna z nią słodko-gorzki dialog. MacGowan tak to opisuje: „sama piosenka jest w końcu dość przygnębiająca, opowiada o tych starych irlandzko-amerykańskich gwiazdach Broadwayu, które siedzą w Boże Narodzenie i rozmawiają o tym, czy wszystko idzie dobrze.” Otrzymaliśmy wspaniały pijacki hymn do niespełnionych marzeń, zaprawiony przenikliwie chłodnymi wzajemnymi pretensjami. Nie brzmi jak pastorałka? Może i nie ale jakież to piękne i prawdziwe. Mimo świątecznej  tematyki, utwór został nagrany w upalne lato 1987 roku w RAK Studios w Londynie. W międzyczasie producentem Poguesów został Steve'a Lillywhite'a. Ten poprosił swoją żonę, Kirsty MacColl, o nagranie testowego wokalu, aby zespół mógł usłyszeć jak brzmi w duecie. Poguesi byli zachwceni  jej wykonaniem, uznali że Kirsty musi wziąć udział w nagraniu. I wzięła. I wersja z Kirsty jest najwspalnialsza. I tak The Pogues dało nam pastorałkę nie pastorałkę, najpiękniejszą świąteczną piosenkę wszech czasów, w której komercyjny, marketingowy lukier nie przykrył mieszanki bólu i radości, miłości i żalów, które towarzyszą nam przez cały rok. Nic tylko słuchać. Sail Ho. Audycja zawiera utwór: "Fairytale of New York" w wykonaniu zespołu The Pogues i Kirsty McCall, słowa: Jem Finer,  muzyka: Shane MacGowan @jarasaseasongi znajdziesz na facebooku i YouTube :-)
Strzyżyki

Strzyżyki

2023-12-0742:37

Było tak, że Bóg chciał wyłonić króla wszystkich ptaków. Postanowił, że zwycięzcą ogłosi stworzenie, które wzniesie się najwyżej. Wystartowały wszystkie ptaki. Słabsze, po kolei, zmęczone odpadały od stawki, aż w przestworzach pozostał tylko orzeł. Wygrał? Bynajmniej. Kiedy w końcu orzeł, zmęczony i pewny wygranej, zaczął zniżać lot, spod jego skrzydła wyłonił się przebiegły strzyżyk i świeży, wypoczęty wzleciał wyżej. Mały ptaszek wygrał. Ale została mu łatka oszusta. Historii przynoszących temu maleńkiemu ptakowi o potężnym głosie niesławę funkcjonuje w tradycji ludowej cały komplet, w różnych miejscach, w Irlandii, Anglii, Szkocji, Walii, na wyspie Man, czy wreszcie we Francji. Nie ma tam strzyżyk łatwego życia. Raz do roku urządzane jest polowanie na te ptaki, zwieńczone czymś na kształt festiwalu. A w Irlandii w wieku XIX, w czasach wielkiego głodu słowo strzyżyk nabrało nowego znaczenia. Stało się symbolem wykluczenia, biedy, desperacji ale równocześnie determinacji, woli przetrwania i solidarności. Posłuchajcie opowieści o strzyżykach z Curragh, kobietach które życie zmusiło do handlu własnym ciałem, które wbrew przeciwnościom losu potrafiły w zimnych jamach zbudować namiastkę domu i ciepła rodzinnego, oazę solidarności. Posłuchajcie opowieści o „The Curragh Wren”, strzyżykach z równiny Curragh.     Audycja zawiera utwory: “Hela’r Dryw”, w tle, wyk. Mabden Folk Band, muz. trad. „The Wran Song”, wyk. The Clancy Brothers & Tommy Makem, sł. i muz. trad. „The Cutty Wren”, wyk. Royston i Heather Wood sł. i  muz. trad. „Hela'r Dryw”, wyk. Fernhill, sł. i muz. trad. „ he Curragh Wrens”, wyk. Jane McNamee, sł. muz. Vinnie Baker „ he Curragh Wrens”, wyk. Plúirín Na mBan sł. i  muz. Cathy Jordan „Hunting the Wren”, wyk. Lankum, sł. Ian Lynch muz. Lankum
Few Days

Few Days

2023-11-0916:39

Rok 1982. W kraju bieda, terror i smutek. Mimo to środowisko wodniaków co jakiś czas urządza mniejsze lub większe koncerty piosenki żeglarskiej i szant. Ba już mamy za sobą pierwszą, jeszcze nieśmiałą edycję Festiwalu Shanties w Krakowie. A szanta w tych czasach to naprawdę egzotyczne słowo. Od kilkunastu miesięcy nie działa zespół Refpatent, środowisko żeglarskie jeszcze nie wie, że czeka na jego reinkarnację pod szyldem Cztery Refy. Coraz aktywniej na scenie poczynają sobie Jerzy Porębski, Ryszard Muzaj, Mirosław Peszkowski i Marek Szurawski, jeszcze nie wiedzą że za młodu zostaną Starymi Dzwonami, na własne życzenie. Na wiosnę 1982 roku w katowickim Teatrze Ateneum organizowany jest koncert z udziałem Witolda Zamojskiego, dziś już legendy i wspomnianego kwartetu. Katowiczanom podoba się, postanawiają zorganizować cykliczną imprezę i tak w listopadzie 1983 w teatrze Młodego Widza na Koszutce odbywa się pierwsza edycja Festiwalu Tratwa. Tak, to już 40 lat. Na festiwalu pojawia się grupa młodzieńców. Śpiewają razem od paru miesięcy, pierwszy raz wyszli na scenę pod szyldem Ryczące Dwudziestki, zaśpiewali między innymi „Hiszpańskie dziewczyny” i zdobyli III nagrodę. A potem było coraz lepiej. I tak śpiewają od czterdziestu lat. Za parę dni 12 listopada będą obchodzili swoje czterdziestolecie właśnie na kolejnej edycji Festiwalu Tratwa. No właśnie za parę dni, a few days. Zatem dziś opowieść o jednej z najpopularniejszych piosenkę zespołu, „Few Days” właśnie. Sprawa nie taka prosta. Pojawiła się niespodziewanie w 1854 roku w kilku publikacjach naraz, i to w kilku odmiennych wersjach tekstowych. Badacze folkloru, szperacze i zbieracze piosenek do dziś się zastanawiają, i dyskutują która z wersji była pierwsza. Ciekawostką jest, że powszechnie uważana, nawet w Stanach Zjednoczonych, za piosenkę górniczą, Few Days piosenką górniczą w swojej istocie nie była. Ale o tym już posłuchajcie w podcaście 😊 Audycja zawiera utwory: “Spanish Ladies”, w tle, wyk. Ebunny, muz. trad. „ One Dime Blues”, w tle wyk. Etta Baker, muz. Blind Lemon Jefferson „ Few Days”, wyk. Ryczące Dwudziestki, sł. Andrzej Mendygrał , muz. trad. „Few Days or I’m Going Home”, wyk. Old Cremona, sł. i muz. trad.
Mała wycieczka geograficzno muzyczna. Zaczniemy od bieguna południowego. Wokół ląd wiecznie skuty lodem, czyli najpóźniej odkryty kontynent – czyli Antarktyda. Nie ma stałych mieszkańców - jest tylko parę polarnych stacji badawczych. Małe szanse, żeby tam jarasaseasongi dotarły, no cóż. Antarktydę oblewają południowe wody trzech wielkich oceanów. Tzn. dziś można już powiedzieć że oblewały, od dwutysięcznego roku te wody są uznawane formalnie za ocean południowy - czwarty ocean rozciągający się do 60 równoleżnika. Na tym oceanie też trudno liczyć na słuchaczy. Nie bez kozery obszar wody na półkuli południowej poniżej 60 równoleżnika od wieków nosi nazwę bezludne sześćdziesiątki. Dlaczego bezludne – jest tam niby parę wysp ale kto by tam przeżył, Anglicy te wody nazywają Screamin’ Sixties – wrzeszczące sześćdziesiątki. Wiatr urywa głowę i pogadać się nie da. Wraz z przepłynięciem 60 równoleżnika ku północy opuszczamy Antarktykę. Kolejny obszar ciągnący się do równoleżnika 50 to wyjące pięćdziesiątki nomen omen. Wiatr nie ma tam jakichkolwiek lądowych barier, pędzi z oszałamiającą siłą z zachodu na wschód a fale są niewyobrażalnie wysokie. Anglicy obrazowo nazywają tę strefę furious fifties nie trzeba tłumaczyć. A jeszcze wędrujące góry lodowe. Do wyjących pięćdziesiątek mało kto się zapuszcza. Kolejny krok na północ. Do czterdziestego równoleżnika mamy ryczące czterdziestki Roaring Forties. W tej strefie wieją również stałe wiatry zachodnie o bardzo dużej prędkości. Lecz w przeciwieństwie do pięćdziesiątek te już można ujarzmić. Ryczące czterdziestki miały w historii żeglarstwa ogromne znaczenie ekonomiczne. W 1610 roku Hendrik Brouwer dowodząc flotą trzech statków Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej w drodze do Indii Wschodnich zboczył ze szlaku wytyczonego przez Portugalczyków zszedł poniżej czterdziestego równoleżnika i pchany silnym stałym wiatrem zachodnim dotarł do celu w mniej niż 7 miesięcy. To ponad 10 miesięcy krócej niż dotychczasowy szlak, różnica kolosalna.  Drogę nazwano szlakiem Brouwera. W drugiej połowie XIX wieku kiedy na oceanach królowały klipry, które w pasie ryczących czterdziestek wędrowały między Europą a Australią i Nową Zelandią droga zyskała miano szlaku kliprów. I na tym barwne żeglarskie nazewnictwo stref geograficznych by się zakończyło, gdyby nie pewna anomalia klimatyczno kulturalna a może nawet i społeczna. W 1983 roku, uwaga cytuję sprawców: „przyjaciele z I Drużyny Wodnej bytomskiego Hufca ZHP, zamiłowanie do żeglarstwa i przygody, oraz tęsknotę za wolnością, jakże dosłownie wtedy rozumianą, postanowili zawrzeć w śpiewanych przez siebie piosenkach. Powstali spontanicznie - z potrzeby serc, ku radości własnej i innych.” Nazwali się Ryczące Dwudziestki.     Audycja zawiera utwory: “Ocalić od zapomnienia”, wyk. Wojciech Majewski & Tomasz Szukalski, muzyka: Marek Grechuta „ Bridge Over Troubled Water”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa i muzyka: Paul Simon „ Van Diemand’s Land”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa: Ryczące Dwudziestki, muzyka: trad. „Moje morze”, wyk. Ryczące Dwudziestki, słowa: Andrzej „Qńa” Grzela, muzyka: Iwan Matwijenko
loading
Comments