Discover
MORDERSTWO (NIE)DOSKONAŁE

MORDERSTWO (NIE)DOSKONAŁE
Author: Tomasz Ławnicki - naTemat.pl
Subscribed: 18Played: 105Subscribe
Share
© Tomasz Ławnicki - naTemat.pl
Description
Podcast, w którym wracamy do przestępstw, jakimi przed laty żyła cała Polska. Zarówno tych doskonałych, jak i nie do końca. Co dzieje się ze sprawcami? Jaki jest dalszy los ofiar i ich bliskich? Co po latach mówią osoby związane ze śledztwem? O tym chcemy opowiadać w naszym podcaście. Dodatkowo gośćmi będą osoby zawodowo związane z morderstwami.
99 Episodes
Reverse
Morderstwo
Oto setny odcinek podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe". Zawsze w zapowiedzi materiału prezentuję gościa danego odcinka. Tym razem gościem jestem... ja sam, a autorami są Państwo. Bo to na podstawie Państwa pytań powstało to nagranie, w którym opowiadam o kulisach podcastu i o tym, dlaczego ta seria kończy się na setnym odcinku. Bardzo dziękuję za wspólnie spędzone trzy lata i zapraszam do wysłuchania.
Rzeszowskie tzw. policyjne Archiwum X bada sprawę zabójstwa 37-letniego Waldemara W. Właściciel kantoru wymiany walut w Krośnie, tuż obok Rynku, przy ul. Słowackiego, zginął 19 kwietnia 1999 r. od dwóch strzałów w głowę. Zbrodnia ta po dziś dzień nie została wyjaśniona.
Do zabójstwa doszło rano w poniedziałek, jeszcze przed godziną otwarcia kantoru. Lokal zaczynał pracę o godz. 8:00, ale jego właściciel przyjechał sporo wcześniej, dokładnie o 7:22. A już o 7:35 klient, który wszedł, aby rozmienić pieniądze, zastał leżące na podłodze zwłoki mężczyzny.
Wiadomo, że z kantoru zniknął milion ówczesnych koron słowackich, to była wtedy równowartość 100 tys. zł. Niemal pewne jest, że związek ze zbrodnią ma to, co działo się w domu Waldemara W. dzień wcześniej. Choć trwało rodzinne przyjęcie, mężczyzna co chwilę odbierał telefony w sprawach służbowych. Rozmowy były krótkie, zdawkowe i było ich nietypowo bardzo wiele. Z późniejszych ustaleń wynika, że ostatnia rozmowa przychodząca była ze Słowacji.
W śledztwie sprawdzano słowackich klientów kantoru w Krośnie. Trop ten jednak nie dał rezultatu – żaden z nich w chwili zbrodni nie był poza Słowacją. Śledztwo zostało umorzone po pół roku, ale prokuratura zapewnia, że sprawa nie została zapomniana.
Gościem najnowszego odcinka "Morderstwa (nie)doskonałego" jest prokurator Beata Piotrowicz z Prokuratury Okręgowej w Krośnie.
To 99. odcinek tego podcastu i... przedostatni. Po trzech latach postanowiłem zakończyć tę serię. Dziękując za słuchanie i oglądanie, zapraszam jeszcze na odcinek ostatni nr 100. To będzie odcinek specjalny, w którym odpowiem na Państwa pytania, jeśli zechcecie je zadać w komentarzach pod materiałem na YouTube lub mailowo tomasz.lawnicki@natemat.pl.
Ta historia to jeden z najbardziej drastycznych przykładów, jak dramatyczny jest stan psychiatrii dziecięcej w Polsce. Łukasz W. z Chełma zdecydowanie potrzebował pomocy specjalistów. I niestety, na czas jej nie otrzymał. Skutek jest taki, że jedna osoba nie żyje, a kolejna została ranna. Ofiar jednak mogło być o wiele więcej, bo chłopak z nożem i młotkiem w rękach wszedł do budynku domu kultury, gdzie właśnie odbywała się premiera teatralna z udziałem pół tysiąca widzów. Wiadomo, że wcześniej nieraz się chwalił, iż chciałby dokonać masakry. Na szczęście, zanim zatrzymała go policja, sam wycofał się i wyszedł na ulicę. Te dramatyczne wydarzenia rozegrały się 25 stycznia 2020 r. w Chełmie. 14-letni Łukasz W. przed godziną 4:00 nad ranem zamieścił na Facebooku wpis: "Pora zabijać, ty szmato pijacka".
Raz po raz pani Alicja Andrzejczyk otrzymuje sygnały, że jej córkę gdzieś widziano. Najtrudniejsze są święta - wtedy zastanawia się, czy Emilia ma chociaż co jeść. Pani Alicja nie widziała córki już blisko 17 lat. Jednak jest przekonana, że ona żyje, tylko z jakiegoś powodu nie wraca i nie daje jakiegokolwiek znaku.
Emilia Andrzejczyk z Bartoszyc w 2006 r. wyjechała autokarem z Olsztyna do Hiszpanii do pracy w rolnictwie. Miała wtedy 25 lat. Na miejscu pod opieką swojej mamy pozostawiła 5-letniego wówczas syna. Miała pojechać na kilka miesięcy, ale na miejscu postanowiła zostać dłużej. Ze swoją mamą utrzymywała kontakt głównie esemesowy, rozmowy były wtedy bardzo drogie.
Pani Alicja ostatni raz z córką rozmawiała w czerwcu 2007 r., Emila wtedy mówiła, że ma zacząć pracę w barze w Barcelonie. Od tego momentu jej telefon zamilkł na dwa miesiące. W sierpniu pod jej numerem odezwał się jakiś mężczyzna, który poinformował matkę, że Emilia dała mu ten telefon, a sama ma teraz inny numer, tylko on nie wie jaki.
Dla Alicji Andrzejczyk ta wiadomość brzmiała niewiarygodnie i niepokojąco. Od razu zgłosiła na policji zaginięcie córki. Ale do dziś nie wiadomo, co się z nią stało. Choć co jakiś czas docierają informacje, że osobę do niej podobną widziano w okolicach Tarragony.
W 2018 r. pani Alicja za radą pracowników socjalnych wystąpiła do sądu o uznanie córki za osobę nieżyjącą. To po to, by uniknąć odpowiedzialności za ewentualne długi, jeśli Emilia faktycznie żyje. Niestety, ten krok sprawił, że policja zakończyła wszelkie działania. W tej chwili mama zaginionej na pomoc państwa nie ma co liczyć, jedynie na pomoc organizacji pozarządowych. Jeśli ktoś ma jakieś informacje na temat Emilii Andrzejczyk, powinien skontaktować się z Fundacją Zaginieni (kontakt@fundacjazaginieni.pl).
Mama Emilii, pani Alicja Andrzejczyk, jest gościem najnowszego odcinka podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe".
- Nie wiem dlaczego, ale w przestrzeni publicznej utarło się przekonanie, że warunki w zakładzie karnym to jest coś między sanatorium a wczasami pracowniczymi. Że tam w gruncie rzeczy jest jak w hotelu trzygwiazdkowym, tyle że bez możliwości swobodnego wychodzenia na zewnątrz. Ci ludzie w ogóle nie zdają sobie sprawy, jak wyglądają realia życia w więzieniu - mówi w rozmowie z naTemat Zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich prof. Wojciech Brzozowski.
Bliscy Tomasza Zarzyckiego nie kryją, że mają ogromny żal do policji. Jak mówi jego siostra, Renata Zarzycka-Fiedoruk po tym, jak brat zaginął, policja zatrzymała dwie osoby z rodziny. Wobec braku dowodów wypuszczono je. Członków rodziny poddano też badaniom wariograficznym. - Tymczasem dwóch chłopaków, z którymi imprezował w noc przed zaginięciem, jakoś na wariograf nie doprowadzono - dziwi się pani Renata. Tomasz Zarzycki to mieszkaniec Bielska Podlaskiego. W chwili zaginięcia miał 29 lat. Ostatni raz świadkowie widzieli go w centrum miasta 17 grudnia 2019 r. w godzinach porannych. Wyszedł od kolegi po całonocnej imprezie. Miał się zgłosić na szkolenie BHP zorganizowanym przez swego pracodawcę. Co ciekawe, ktoś podpisał się za niego na teście kończącym szkolenie, jednak wiadomo, że Tomasza Zarzyckiego na tym szkoleniu nie było. Jego poszukiwania prowadzi policja oraz rodzina z pomocą prywatnego detektywa. Jakiś czas temu bliscy Tomka otrzymali sygnały od trzech niezależnych od siebie osób, że Tomka widziano w Łochowie i okolicach. Ale czy to był on? Niestety, tego na 100 proc. nie udało się ustalić. - Od samego początku w śledztwie są założone dwie główne hipotezy. Pierwsza zakładająca, że Tomasz Zarzycki został pozbawiony życia, celowo bądź nieumyślnie. Druga, że żyje, tylko z niewiadomego powodu zerwał kontakt z rodziną - przyznaje Prokurator Rejonowy w Bielsku Podlaskim Adam Naumczuk. O tej tajemniczej sprawie mówimy w najnowszym odcinku podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe". Gościem odcinka jest Renata Zarzycka-Fiedoruk.
Mama Jakuba A. po zatrzymaniu syna mówiła, że on przecież zawsze był grzeczny. Że nigdy nie przejawiał jakichkolwiek zachowań agresywnych. I że oboje z mężem woleliby sami zginąć, niż żeby to dziecko zostało zamordowane przez ich syna. Z kolei policjanci, którzy pracowali nad tą sprawą, twierdzili, że sprawca to człowiek, któremu się wydawało, iż wymyślił patent na zbrodnię doskonałą. Bo faktycznie - Jakub A., jak wynika z ustaleń śledztwa, zrobił bardzo wiele, aby zapewnić sobie alibi i skierować postępowanie na niewłaściwe tory. Do tej zbrodni doszło 13 czerwca 2019 r. Ofiarą była 10-letnia Kristina D. ze wsi Mrowiny niedaleko Świdnicy. Dziewczynka zaginęła w drodze ze szkoły na lekcje śpiewu. Jej zmasakrowane ciało znaleziono w lesie, 6 kilometrów od miejsca, w którym widziano ją po raz ostatni. Sprawca zadał jej kilkadziesiąt ciosów nożem, głównie w klatkę piersiową i szyję. Jakub A., student psychologii z Wrocławia, został zatrzymany cztery dni po zabójstwie. Początkowo zapewniał, że jest niewinny i przedstawiał swoje rzekome alibi. Jednak gdy śledczy zadawali coraz bardziej szczegółowe pytania, on zaczął się gubić w wyjaśnieniach, aż w końcu pękł. Przyznał się do winy i... poprosił o hamburgera. Gdy zjadł, opowiedział ze szczegółami o tym, co zrobił. Na pogrzebie Kristiny odczytano list napisany przez jej mamę. "Zginęłaś męczeńsko, śmiercią okrutną. Ból i rany na duszy zostaną z nami do końca życia" - napisała między innymi. W październiku tego roku Sąd Okręgowy w Świdnicy skazał Jakuba A. na karę dożywotniego więzienia z możliwością ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie po 30 latach za kratami. To nie jest wyrok prawomocny, obrona skazanego najpewniej wystąpi z apelacją. O zabójstwie Kristiny D. mówimy w najnowszym odcinku podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe". Gościem odcinka jest pełnomocnik rodziny zamordowanej 10-latki, mec. Wojciech Krzysztoporski.
Holenderska policja pociesza, że skoro ciała wciąż nie znaleziono, to należy zakładać, że do najgorszego nie doszło. Niestety jednak - minęły już ponad dwa lata, a nowych śladów brak. Pochodzący z Prudnika na Opolszczyźnie Daniel Gil przyjechał do Holandii do miasta Mierlo w nocy z 17 na 18 czerwca 2020 r. Miał wówczas 32 lata. Zamieszkał u swojego kolegi z rodzinnego miasta, który miał mu pomóc w znalezieniu pracy. To były pierwsze miesiące pandemii koronawirusa. Daniel miał na utrzymaniu dwoje małych dzieci. Pracy w Polsce nie miał, dlatego zdecydował się na paromiesięczny wyjazd. Dzieci zostawił pod opieką swoich rodziców. Dziś syn i córka mają 4 i 5 lat i wciąż czekają na tatę. Co się stało? Pewne jest to, że popołudniu 18 czerwca kolega podwiózł go do miasta Helmond do agencji pośrednictwa pracy. Miał podpisać umowę, ale się na to nie zdecydował. Po wyjściu z biura przerażony zadzwonił do swojego taty mówiąc, że gonią go - jak to określił - jacyś Cyganie. Mówił, że jest w niebezpieczeństwie. I od tej pory jego telefon milczy. W najnowszym odcinku podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe" rozmawiamy z Konstantym Gilem z Prudnika, tatą zaginionego Daniela. Jeśli ktokolwiek ma do przekazania informacje o losie Daniela Gila, może się skontaktować z policją w Prudniku 77 8629203. Sprawą Daniela Gila zajmuje się też m.in. Fundacja Zaginieni, można do niej napisać: kontakt@fundacjazaginieni.pl
89-letni Kazimierz Pomykała, emerytowany nauczyciel z Sanoka, ponad 25 lat temu stracił syna. Dziennikarz "Gazety Bieszczadzkiej" Marek Pomykała zaginął w tajemniczych okolicznościach, tuż po wykonaniu telefonów do szefów policji w Krośnie. Dziś jest już jasne, że 29-letni reporter został zamordowany. Wpadł bowiem na trop dawnych przestępstw wysoko postawionego byłego milicjanta, późniejszego policjanta Tadeusza P. Wiele wskazuje na to, że Tadeusz P. może mieć na sumieniu życie trzech osób: Edwarda Krajnika, który zginął pod kołami jego samochodu, gdy ten jechał po pijanemu, milicjanta Krzysztofa Pyki, który odmówił udziału w tuszowaniu tego przestępstwa, a także wspomnianego Marka Pomykały, który po latach chciał tę sprawę ujawnić w prasie. Do dwóch pierwszych przestępstw doszło w 1985 r., do zabójstwa dziennikarza w 1997. Po latach od tych przestępstw kilka dni temu Tadeusz P. w końcu usłyszał prokuratorskie zarzuty i został tymczasowo aresztowany. Kazimierz Pomykała przyznaje, że chciałby uczestniczyć w procesie, w którym były funkcjonariusz zasiądzie na ławie oskarżonych. W najnowszym odcinku "Morderstwa (nie)doskonałego" rozmawiamy z tatą Marka Pomykały, przypominamy też fragmenty rozmowy z podejrzanym Tadeuszem P. zarejestrowanej ponad rok temu.
Proces dotyczący zabójstwa Piotra Karpowicza, dyrektora Centrum Likwidacji Szkód bydgoskiego PZU będzie musiał się rozpocząć od nowa. Już po raz czwarty! Akta sprawy liczą już 99 tomów, każdy po 200 stron. Najpewniej jest to najdłużej trwający proces dotyczący zabójstwa w Polsce.
Do morderstwa doszło 19 stycznia 1999 r. 40-letni Karpowicz zginął na parkingu przed siedzibą PZU w Bydgoszczy od dwóch strzałów oddanych z bardzo bliskiej odległości. Pierwsze śledztwo zakończyło się umorzeniem z powodu niewykrycia sprawcy. Ale potem sprawie przyjrzała się prokuratura lubelska.
Według śledczych oddał Adam S. ps. Smoła. W ucieczce z parkingu przed PZU mieli mu pomagać Tomasz Z. i Krzysztof B. Smoła miał być jedynie wykonawcą zlecenia. Zbrodnię miał zorganizować znany bydgoski gangster, Henryk M. później Henryk L. ps. Lewatywa. Z kolei zlecenie zabójstwa miało wyjść od osoby powszechnie znanej w regionie – Tomasza Gąsiorka, który w podbydgoskiej miejscowości Brzoza prowadził salon i serwis Mercedesa. Za zabójstwo dyrektora w PZU zleceniodawca miał zapłacić 50 tys. dolarów.
Cały akt oskarżenia oparto właściwie głównie na zeznaniach świadka koronnego o pseudonimie Szramka. Jaka była jego wiarygodność? Chyba niewielka. Mężczyzna ten zeznania zmieniał wielokrotnie, w końcu ze wszystkiego się wycofał. W 2019 r. sfingował swoją śmierć, by wyłudzić odszkodowanie z ubezpieczenia na życie. W 2021 r. zmarł faktycznie.
W pierwszym procesie przed Sądem Okręgowym w Bydgoszczy oskarżonych uniewinniono, w drugim skazano na wysokie kary, w trzecim znów uniewinniono. Za każdym razem Sąd Apelacyjny w Gdańsku zwracał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Teraz nakazał rozpoczęcie procesu po raz czwarty.
W najnowszym odcinku podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe" mówimy o zabójstwie bydgoskiego dyrektora PZU oraz o wyjątkowo skomplikowanym procesie w tej sprawie. Gościem odcinka jest mec. Andrzej Maleszyk, adwokat oskarżonego Tomasza Gąsiorka.
Ta zbrodnia 20 lat temu wstrząsnęła Milanówkiem. 23-letnia Monika Białek pracowała w lokalnej pizzerii jako pomoc kuchenna. 13 października 2001 r. pracę skończyła ok. 22.00, wsiadła na rower i pojechała do domu. Ale nigdy nie wróciła.
Rower młodej kobiety znaleziono dość szybko w zaroślach. Na jednośladzie oprócz odcisków palców Moniki zabezpieczono także ślady daktyloskopijne jeszcze jednej osoby. Samej Moniki szukano jeszcze długo. Dopiero w lipcu kolejnego roku podczas prac remontowych na jednej z posesji w Milanówku robotnik odsłonił starą, nieużywaną studnię, a tam znalazł zwłoki.
Ciało było w stanie tak daleko posuniętego rozkładu, że badania DNA trwały kolejny niemal rok. Dopiero w kwietniu 2003 r. ustalono, że faktycznie są to zwłoki Moniki Białek. Policja aresztowała Witalija S. - 23-letniego Ukraińca, który wynajmował dom na posesji, gdzie znaleziono ciało ofiary. Okazało się, że na rowerze Moniki znaleziono właśnie jego ślady linii papilarnych.
I to był w zasadzie jedyny dowód w tej sprawie. Niewystarczający. Sąd Witalija S. uniewinnił, wskazując jednocześnie, jak wiele innych śladów policja i prokuratura zignorowały. O nich, o samej zbrodni, o możliwych scenariuszach mówimy w najnowszym odcinku "Morderstwa (nie)doskonałego". Gościem jest właścicielka pizzerii, w której pracowała Monika Białek.
W listopadzie 2005 r. komendant Komisariatu Policji I w Gdańsku zapewniał, że odnalezienie Kamila Kowalczuka to tylko kwestia czasu. Że jest całe mnóstwo świadków, którzy widzieli chłopaka w różnych częściach Trójmiasta i bez wątpienia nic mu nie jest. Ale potem przyszła zima i funkcjonariusze zaczęli przyznawać, że niewykluczone, iż chłopcu stała się jakaś krzywda. Dziś od tych wydarzeń mija 17 lat, a los Kamila Kowalczuka pozostaje niewyjaśniony. W niedzielę 25 września 2005 r. chłopak wyszedł z domu w Gdańsku Oruni na plac zabaw. Mama z młodszym bratem w tym czasie poszła do kościoła. Gdy wrócili z mszy, Kamila na podwórku już nie było. Gdy nie przyszedł na obiad, rodzina rozpoczęła poszukiwania. - Sama szukam mojego syna. Przez dwa miesiące policja była u mnie tylko raz. Pytali, czy już wiem, gdzie jest Kamil. To jakiś absurd - mówiła Wioletta Kowalczuk "Dziennikowi Bałtyckiemu" po ośmiu tygodniach od zaginięcia Kamila. - Komisarz, który ze mną rozmawiał, spisał tylko moje zeznania, coś tam burknął pod nosem, że mogłam lepiej pilnować dzieciaka i na tym się nasz kontakt skończył - dodawała. W chwili zaginięcia Kamil miał 10 lat. Dziś, jeśli żyje, ma lat 27. Gdańska policja zapewnia, że nadal go poszukuje. Komenda zaprezentowała portret Kamila Kowalczuka uwzględniający progresję wiekową. O sprawie tego zaginięcia mówimy w najnowszym odcinku "Morderstwa (nie)doskonałego", gościem podcastu jest asp. sztab. Mariusz Chrzanowski, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku.
Ciało brutalnie zamordowanej sprzedawczyni jako pierwszy znalazł przypadkowy klient. Kobieta leżała na podłodze, cała we krwi. Do tej zbrodni doszło w miejscowości Niedomice koło Tarnowa 23 stycznia 2001 r. Policji od początku było trudno ustalić motyw sprawcy. Kasa fiskalna w sklepie pozostała nienaruszona. Leżąca w widocznym miejscu kasetka z utargiem też została nietknięta. Zniknęła natomiast torebka sprzedawczyni oraz butelka wódki. Sprawca ze swoją ofiarą obszedł się wyjątkowo bezlitośnie. Na ciele 35-letniej Teresy Kosman wykryto 21 śladów po uderzeniu ostrym narzędziem, najpewniej scyzorykiem. W sklepie było mnóstwo krwi. Szczęście w nieszczęściu – technikom kryminalnym udało się odkryć, że to nie tylko krew ofiary, także jeszcze innej osoby. Właściwie nie było wątpliwości, że muszą być to ślady sprawcy. 20 lat temu zabójcy nie udało się namierzyć. Jednak teraz, po latach w końcu najpewniej tę zagadkę rozwiązano. Zarzut zabójstwa sprzedawczyni z Niedomic usłyszał 39-latek, który odsiadywał właśnie wyrok za rozbój. W chwili zbrodni miał 17 lat. Niedługo miał już wyjść z więzienia, teraz grozi mu dożywocie. O tej zbrodni i o zarzutach dla podejrzanego rozmawiamy z mł. insp. Sebastianem Gleniem z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
"Jako poeta chce być naiwnym, by móc uwierzyć w szczęście...". Takie zdanie znalazło się w krótkiej notce biograficznej, jaką w kwietniu 1970 r. opublikowano w gdańskim wydawnictwie "Litery" obok czterech wierszy. Zdzisław August Malinowski miał wówczas 22 lata, był studentem architektury.
Sukcesy przyszły parę lat później. Jeden z wierszy Malinowskiego, "Gdybyś", w 1977 r. zaśpiewała Grażyna Łobaszewska. Utwór stał się przebojem, znany jest po dziś dzień, nadal wiele osób kojarzy słowa: "Gdybyś innym ptakiem był". Niewielu jednak wie, jak potoczyły się losy autora.
W listopadzie 1989 r. Zdzisław Malinowski został brutalnie zamordowany w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu w Gdańsku-Oliwie. Miał wówczas 41 lat. Po dziś dzień nie wyjaśniono okoliczności tego zabójstwa, nie zatrzymano sprawców.
Dlaczego tak się stało? Kto mógł zabić poetę? I dlaczego Malinowski pozostaje autorem zapomnianym? O tym w najnowszym odcinku podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe" rozmawiamy z kolegą zamordowanego, gdańskim poetą Ludwikiem Filipem Czechem.
"Nie wierzę w żadne państwo, w żadną Polskę" – mówiła Danuta Olewnik-Cieplińska, walcząc o powołanie sejmowej komisji śledczej do zbadania nieprawidłowości popełnionych przez państwo związanych z uprowadzeniem i zabójstwem jej brata. Krzysztof Olewnik, syn znanego przedsiębiorcy z branży mięsnej został porwany w nocy z 26 na 27 października 2001. Niemal przez dwa lata był przetrzymywany przez oprawców w dramatycznych warunkach – przywiązany łańcuchem do ściany, bity, głodzony, podtruwany lekami psychotropowymi. Właśnie mija 19 lat od jego śmierci, zamordowany został 5 września 2003 r. Po latach nie ma wątpliwości, że porwanego 25-latka można było uratować, gdyby nie cała seria błędów popełnionych przez organa ścigania. Zatrzymani po latach bezpośredni mordercy nie żyją – szef grupy Wojciech Franiewski popełnił samobójstwo jeszcze zanim ruszył proces, Sławomir Kościuk i Robert Pazik powiesili się w celach tuż po wyroku. Czy faktycznie były to samobójstwa? Czy porywaczom chodziło wyłącznie o okup? Czy był ktoś nad nimi, na czyje zlecenie działali? W jaki sposób mogło dojść do tak zatrważającej liczby nieprawidłowości i dziwnych zbiegów okoliczności? Lata mijają, a odpowiedzi brak. I jasne jest, że w tej przeklętej sprawie nie ma już szans na jakiekolwiek dobre rozwiązanie. To już na zawsze będzie dramat dla rodziny Olewników i wyrzut sumienia dla całego państwa. O tej sprawie chcemy opowiedzieć wspólnie z Justyną Mazur, najbardziej znaną w Polsce autorką podcastów kryminalnych, twórczynią serii "Piąte: Nie zabijaj". Justyna Mazur zwyciężyła w licytacji, jaką zorganizowaliśmy na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w której wygraną było wspólne nagranie "Morderstwa (nie)doskonałego". Wspólnie doszliśmy do wniosku, że sprawa Krzysztofa Olewnika jest na tyle obszerna i skomplikowana, że warto będzie się nad nią pochylić wspólnie. Wspominamy przy tym o dość podobnej sprawie porwania Eweliny Bałdygi. Z naszego spotkania powstały dwa obszerne odcinki: na jeden zapraszamy na kanale naTemat, na drugi – na kanale Justyny Mazur "Piąte: Nie zabijaj".
Ciało studenta z Warszawy znaleziono nad ranem 18 maja 1971 r. na trawniku przy promenadzie w Międzyzdrojach. Jak ustaliła milicja, w ostatnich godzinach życia 25-letni Krzysztof R. był w restauracji "Europa". Tam się awanturował i kelner zdzielił go pięścią. Finał tragiczny, ale sprawa wydawała się prosta. Wkrótce jednak w śledztwie główną rolę zaczęła odgrywać polityka. W PRL-owskiej prasie ukazała się seria artykułów o terrorze panującym w restauracjach ajencyjnych, a kelner Adam L. został oskarżony o zabójstwo umyślne. W najnowszym wydaniu podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe" sięgamy do archiwalnych gazet z początku lat 70. i rozmawiamy z jednym z uczestników tamtych zdarzeń.
Gdy Sąd Okręgowy w Suwałkach skazał Witolda Zdancewicza na 25 lat więzienia, prokurator złożył apelację, argumentując, że to kara rażąco niska. Śledczy wskazywali na szczególne okrucieństwo zbrodni, do której doszło w 2000 r. nad jeziorem Zelwa. Zdancewicz miał zabić swojego kolegę, a zwłoki poćwiartować. Sąd Apelacyjny w Białymstoku orzekł dożywocie, stwierdzając, iż skazany nie rokuje poprawy. Obrona jednak walczy o uniewinnienie, zapowiada kasację do Sądu Najwyższego i dowodzi, że w tej sprawie nie ma żadnych dowodów. O tej zbrodni mówimy w najnowszym odcinku podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe".
Ta zbrodnia pewnie nigdy nie zostałaby wyjaśniona, gdyby po latach nie odnalazł się list miłosny. I gdyby ten list nie trafił w ręce policjantów. Grafolog nie miał wątpliwości, że napisała go Ewa F., żona Stanisława F., który został zamordowany na początku lat 90. Gdy jej mąż został zabity, miała 29 lat. Kiedy zatrzymała ją policja – 55. Za kraty trafił też jej ówczesny kochanek, a późniejszy partner Waldemar B. Jednak córki Ewy F. absolutnie nie wierzą w jej winę.
Od zaginięcia 14-letniego Andrzeja Ziemniaka i 15-letniego Łukasza Sasa minęło już ponad 20 lat. Obaj chłopcy byli wychowankami Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Rewalu (wówczas ośrodek administracyjnie należał do Śliwina Bałtyckiego). Bardzo długo jako najbardziej prawdopodobną wersję uznawano, że nastolatkowie uciekli. Po latach jednak wokół tego zdarzenia narosło wiele tajemnic i wątpliwości. W ośrodku - jak powiedział jeden z ówczesnych wychowanków - miało dochodzić do gwałtów i wykorzystywania seksualnego. Do tego dochodzi jeszcze jeden wątek: mniej więcej w tym samym czasie na terenie województwa zachodniopomorskiego zaginęło w sumie aż czterech chłopaków w bardzo podobnym wieku. Oprócz Andrzeja i Łukasza byli to: niespełna 15-letni Janusz Asminien, który zaginął 21 marca 98 r. w Łobzie oraz 16-letni Marek Paszkowski, który w tajemnicznych okoliczn ościach zaginął 1 marca 1999 r. w Starym Drawsku. Sprawą po latach zajmował się antyklerykalny tygodnik "Fakty i Mity", który opisywał postać ks. Jacka C. z diecezji szczecińsko-kamieńskiej. Duchowny ten w 2001 r. został skazany przez sąd w Choszcznie na półtora roku więzienia w zawieszeniu za molestowanie seksualnej niepełnosprawnego ucznia. Jaki ks. C. może mieć związek z zaginięciami nastolatków? Wiadomo, że duchowny ten uczył religii i Janusza, i Marka. Wiadomo też, że koledzy Janusza zeznawali, iż wypożyczali dla ks. C. filmy pornograficzne. Nie ma natomiast dowodów na to, aby ksiądz ten znał też Andrzeja i Łukasza, choć wykluczyć tego nie można. Stowarzyszenie "Przystań Nadzieja" podejrzewa, że chłopakom coś złego stało się na terenie ośrodka. W lipcu przedstawiciele stowarzyszenia po raz drugi podejmą poszukiwania. Dużą nadzieję z tym wiążą obie mamy. Wiesława Ziemniak i Dorota Bubel są gośćmi podcastu "Morderstwo (nie)doskonałe". Zapraszamy do słuchania, oglądania i komentowania.
Comments